Nawet dolnośląski Jelcz, dziś własność Huty Stalowa Wola, który dzięki wojskowym zamówieniom, nabiera wiatru w żagle, przede wszystkim buduje fortunę HSW.
W zeszłym roku armia zamówiła w jelczańskich zakładach 910 terenowych ciężarówek za 674 mln zł. To od lat największe wojskowe zamówienie w polskiej firmie motoryzacyjnej. Umowa z MON określiła, że nowe, dwuosiowe ciężarówki z napędem na wszystkie koła będą wyposażone w silniki nowej generacji niemieckiego koncernu MTU. Wojsko i Agencja Rozwoju Przemysłu zaplanowały zakup licencji na całą rodzinę silników – ich technologię ma wdrażać w Polsce centrum produkcji wojskowych napędów kierowane przez Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne w Poznaniu. Ogromny samochodowy kontrakt dla armii to zapowiedź, być może, kolejnych inwestycji w rodzimym przemyśle samochodowym, bo wojsko zapowiada wielką wymianę ciężarówek. W grę wchodzi kilka tysięcy pojazdów za prawie 3 mld złotych.
Huta jak Feniks
Beneficjentem ostatniej umowy, jest Huta Stalowa Wola, właściciel samochodowej firmy z Laskowic. Jelcz to militarna, była już, spółka-córka upadłego producenta samochodów należącego do Grupy Zasada. Trzy lata temu, kompletną fabrykę Jelcz - Komponenty od syndyka masy upadłości Jelcz SA HSW kupiła za 16,2 mln zł. To były dobrze wydane pieniądze – jelczański zakład do lat dostarczał artyleryjskiej zbrojowni ze Stalowej Woli podwozia do wyrzutni rakiet i ciężarówki wsparcia logistycznego i obsługi systemów broni produkowanych w spółce. Wczoraj w Jelczu uruchomiono nową linię produkcyjną, na ktorej będzie można produkowac 500 ciężarówek rocznie. Obecna wartość Jelcza to 90 mln zł.
Po kryzysie zamówień wojskowych na przełomie wieków, który pogrążył w kryzysie HSW i zmusił rząd do wdrożenia w hucie programu naprawczego, nie ma już śladu. I nie jest to wyłącznie zasługa szczególnego wspomagania firmy przez państwo i Agencję Rozwoju Przemysłu. Zakłady w Stalowej Woli nawet w najtrudniejszym okresie nie rezygnowały z konstruktorów i badań. Nie bały się też postawić na współpracę z innowacyjnymi firmami prywatnymi, takimi jak ożarowski WB Electronics. To dlatego poszły do przodu i rozwijają obecnie najbardziej ambitne projekty rozwojowe w dziedzinie artyleryjskiego oręża w całej zbrojeniówce.
Langusty, Kraby i Baobaby
Wyrzutnie rakiet WR- 40 Langusta, rodem ze Stalowej Woli już służą w armii. Armato-haubice Krab, zwrócone w zeszłym roku producentom z powodu wad podwozia, do poprawki, powinny w tym roku uporać się z dziecięcymi dolegliwościami i także są skazane na sukces. W Hucie trwają wdrożeniowe prace przy samobieżnych moździerzach 120 mm Rak ( w wersji kołowej i gąsienicowej) z unikalnym automatem ładowania, rozpoczęto próby trakcyjne prototypu samochodowej haubicy Kryl ( jelczańskie podwozie zintegrowane z działem Atmos, izraelskiego Elbitu) i rozwijana jest konstrukcja automatycznego stawiacza min Baobab. Pod wpływem kryzysu ukraińskiego MON przyspieszyło program Homar – budowy broni rakietowej dla wojsk lądowych. Nowe wyrzutnie rakiet ziemia – ziemia o zasięgu 300 kilometrów, przygotowywane koncepcyjnie w HSW mają dać armii oręż skuteczny na dalekich dystansach. To dziś priorytet, bo po wycofaniu pocisków z rodziny SCUD, pochodzących jeszcze z arsenałów Układu Warszawskiego, siły zbrojne nie mają broni rakietowej o możliwościach porównywalnych np. do rosyjskiego systemu Iskander. Koncepcja nowej broni wzorowana jest na rozpowszechnionych w krajach atlantyckiej koalicji systemach MLRS (Multiple Launch Rocked System) dostarczanych sojusznikom z NATO przez amerykański gigant obronny Lockheed Martin. Polski Homar będzie również bazował na rakietach (najprawdopodobniej dwóch różnych kalibrów) pozyskanych z Zachodu.