- Obecnie nie jestem w stanie przewidzieć skali protestu. Widać jednak determinację pracowników. Zapowiadają nawet powtórzenie scenariusza z 2015 r. – tłumaczy Andrzej Chwiluk, przewodniczący ZZG w zabrzańskim zakładzie wydobywczym.
Przypomina, że wtedy przez blisko tydzień dni pod ziemią protestowało łącznie około 60 osób. – Od dwóch tygodni sygnalizowałem władzy, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Jeśli na dole będą zostawać ludzie z kolejnych zmian, to może dojść do niebezpiecznej kumulacji – zaznacza Chwiluk.
Podkreśla kilkakrotnie, że to protest pracowniczy, a nie związkowy. I że działacze utracili już kontrolę nad tym, co robią górnicy. Do zdefiniowania żądań miało dojść w czwartek wieczorem. W ciągu dnia jedynym postulatem, jaki się pojawiał, była chęć spotkania i rozmowy o sytuacji kopalni z odpowiedzialnym w ministerstwie energii za sektor wydobywczy wiceministrem Grzegorzem Tobiszowskim.
Dla pracowników kopalni Makoszowy motywacją jest jednak utrzymanie kopalni. To dziś jedyny fedrujący w ramach Spółki Restrukturyzacji Kopalń zakład. Ma zostać zamknięty za dwa tygodnie.
Komisja Europejska w ramach decyzji notyfikującej pomoc dla polskiego górnictwa zgodziła się, byśmy z polskiego budżetu pokryli jej dotychczasowe straty. Jednak warunkiem jest trwała likwidacja do końca tego roku.