Branża bukmacherska należy do najmocniej dotkniętych przez pandemię koronawirusa. A jeszcze na początku roku nic tego nie zapowiadało. W jakiej kondycji wchodziliście w ten rok?
Mogę mówić tylko za swoją firmę. W 2020 r. wchodziliśmy w dobrej kondycji. 2019 r. zamknęliśmy dobrym wynikiem finansowym. Także początek tego roku był dobry. W styczniu i lutym robiliśmy lepsze wyniki niż rok wcześniej. I to tak mniej więcej o 1,5 do 2 razy. To jeszcze poprawiło stan naszej gotówki. Wchodziliśmy więc w 2020 r. pełni optymizmu. Ebitda była trzycyfrowa, wynik finansowy dwucyfrowy, zbliżający się do trzycyfrowego.
I przyszła pandemia.
Największym problemem był dla nas brak produktu. Ligi się zatrzymały, rozgrywki przerwano. Raptem straciliśmy podstawowy surowiec do produktów bukmacherskich, czyli rozgrywki sportowe. Bukmacherzy żyją z zakładów opartych o wydarzenia sportowe. Jak nie ma wydarzeń, to nie ma się o co zakładać i nie ma przychodów dla bukmacherów. Nasz tegoroczny budżet był zaplanowany w oparciu przede wszystkim o mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Tego typu wydarzenie buduje dla nas nie tylko bieżący rok, ale także kolejny. Jest bardzo silnym elementem akwizycyjnym. Podczas mistrzostw Europy i mistrzostw świata pozyskujemy bardzo dużo nowych klientów, którzy zostają z nami przez paręnaście miesięcy. I to buduje nam przychód także na kolejny rok. Tymczasem w połowie marca świat się zamknął i mało nam zostało do sprzedawania. Klienci zaczęli przenosić się na to co jeszcze zostało w ofercie, czyli zupełnie abstrakcyjne ligi piłkarskie, typu Białoruś, Nikaragua. Zaczęła rosnąć popularność e-sportu, zawodów, które są rozgrywane częściowo zdalnie. Wprowadziliśmy do naszej oferty abstrakcyjne wcześnie rozgrywki, jak tenis stołowy z Ukrainy czy Rosji. Wszystko po to, żeby jakoś wypełnić tę dziurę.
Trochę większą popularnością cieszyły się chyba zakłady polityczne? Choćby o wyniki wyborów.