To, o czym chcę napisać, może się wydawać drobiazgiem w porównaniu z nawałnicami politycznymi, klimatycznymi, religijnymi, narodowymi czy emigracyjnymi. Żadnej z tych katastrof oprócz klimatycznej nie da się ocenić jednoznacznie, każdy z tych dramatów jest rozpięty pomiędzy korzeniami i postępem. W każdym ukrywa się pytanie o to, czy możliwa jest ocena obiektywna i czy nasza, europejska, taka właśnie jest. Z jednej strony jesteśmy obszarem sytości, a nawet przesycenia, z drugiej nasza filozofia wydaje się (nam przynajmniej) najbardziej ludzka, a co za tym idzie, właśnie obiektywna. Tam, gdzie według szariatu na przykład zgwałcona kobieta może być oskarżona o cudzołóstwo, trudno zachować szacunek do tradycji, nie patrząc na sprawy z ludzkiego punktu widzenia, jakkolwiek „europejski" by on był. Z drugiej strony, choć z pewnością nie tak drastyczne, ale jednak też przerażające, są zalecenia konserwatywnego katolicyzmu w stosunku do kobiet. Podległość kobiety wyrażana jest drastycznie i jednoznacznie choćby w obowiązku współżycia „biernego", jeśli celem nie jest prokreacja. Takie i inne „obowiązki" kobiety w konserwatywnym katolickim Kościele mają u podstaw też „niższą" i usłużną jej pozycję. Jeśli myśl Kościoła konserwatywnego będzie u nas eskalować także w szkołach, wrócimy do gruntowania myśli o kobiecie jako istocie gorszej, choć wydaje się to teraz niemożliwe. Niemożliwe wydawało się też natychmiastowe wejście talibów do Kabulu, a stało się.