Do miasta wszyscy i tak przyjeżdżają, by oglądać cud architektury – Mezquitę, imponujący meczet od, bagatela, 800 lat będący katolicką katedrą. My też tam zastygnijmy w niemym podziwie na modłach, ale potem jednak ruszmy w teren albo i na miejscu dokonajmy niezbędnych degustacji. To prawda, nie ja jeden, myśląc o Andaluzji, spoglądałem zwykle dalej na południe, w okolice Jerez, gdzie wina podobne do tych z apelacji Montilla-Moriles wzmacniają i robią sherry. Ba, Montilla-Moriles wydawała mi się (o wybacz najświętsza Panienko z Mezquity!) sherry jakimś niedokończonym. Grzeszyłem, więc od lat próbuję tymi winami naród zainteresować.




A nie jest łatwo z przyczyn obiektywnych, ale to za chwilę. Zacznijmy od końca, czyli od słodyczy. Moscatel czuć kwiatami, rumiankiem, podoba się każdemu i doprawdy trudno się dziwić. Pedro Ximenez (dla przyjaciół PX) to szczep niezwykły, tu występuje w swej klasycznej roli gęstego, lepkiego, czarnego wręcz wina deserowego. Niektórzy rozcieńczają to wodą, inni traktują jak syrop i dodają do lodów. Zaręczam jednak, że kieliszek figowo-orzechowych delicji od Alveara zachwyci bez tego.

Ale PX daje również wytrawne białe fino. Tak, właśnie to, w którym się zakochałem. Nie wiem, jakim cudem znalazło się ono w Winnicalidla.pl, ale lojalnie uprzedzają, że to „jedno z najbardziej ekscentrycznych win w ofercie". Szczerze? Dla większości globu to wino niepijalne. Mnóstwo zielonych orzechów, drożdży, marynowany imbir (taki jaki dają do sushi) i tytoń. Brzmi jak przepis na katastrofę? Może, ale za 40 zł w Lidlu poznacie jedno z najoryginalniejszych win świata. Jak to polubić? Cóż za pytanie?! Tu raczej należałoby spytać: jak tego cudu można nie kochać?