W rozważaniach o ewentualnej zmianie Konstytucji RP wciąż powraca zagadnienie Senatu – likwidacji lub poważnych zmian w jego strukturze i zadaniach. To problem wbrew pozorom nie tylko prawny. Senat, w aspekcie symbolicznym, jest w Rzeczypospolitej atrybutem wolności i niepodległości. Przywrócenie go do polskiego krajobrazu ustrojowego stało się jednym z postulatów Okrągłego Stołu. W tamtych negocjacjach chodziło jednak nie tylko o symbolikę, ale także o utworzenie izby parlamentu, która miała być wybierana w wolnych wyborach. Senat utworzono, niemniej otrzymał on stosunkowo wąskie kompetencje. Zbliżająca się 30. rocznica Senatu pozwala podjąć refleksję o tej izbie. Refleksję pogłębioną, uwzględniającą nie tylko aspekt ekonomiczny, ale przede wszystkim rolę, jaką Senat odgrywa i mógłby odgrywać po zmianach.
Do debaty trzeba się przygotować
Możliwości Senatu w najważniejszym aspekcie działania parlamentu, a więc w procesie stanowienia prawa, nie są duże. Przede wszystkim recenzuje ustawy uchwalane przez Sejm. Recenzja ta nie jest nawet obligatoryjna, gdyż konstytucja daje mu na nią jedynie 30 dni. Jeżeli w tym czasie nie ustosunkuje się do ustawy uchwalonej przez Sejm, ta trafia do podpisu prezydenta. Jest to wątek o tyle teoretyczny, że Senat wykazuje zwykle dużą determinację, żeby rozpatrzyć każdą ustawę, która trafia do niego z Sejmu. Uchwała Senatu o odrzuceniu ustawy lub o wprowadzeniu do niej poprawek może zostać odrzucona przez Sejm bezwzględną większością głosów. Powierzchowna analiza samych przepisów konstytucyjnych, w oderwaniu od praktyki, wydaje się przemawiać za tezą o braku zasadności utrzymywania dwóch izb parlamentarnych.
W praktyce okazuje się, że to Senat jest izbą pogłębionej refleksji nad uchwalanym prawem. Podczas gdy w Sejmie regulamin na każdym kroku limituje czasowo poszczególne głosy w dyskusji, w Senacie debata może toczyć się bez ograniczeń. W Sejmie kilkugodzinna debata uważana jest za bardzo długą. Senatorowie potrafią dyskutować o jednej ustawie przez kilka dni. Ta dyskusja ma wymiar nie tylko ściśle polityczny, jest nierzadko bardzo merytoryczna. Przedstawiciele rządu mawiają, że to dopiero debata w Senacie wymaga solidnego przygotowania. W Senacie też możliwość aktywnego udziału w debacie uzyskują nie tylko przedstawiciele wnioskodawcy, ale i reprezentanci ważnych instytucji państwowych. Senatorowie mogą nie tylko wysłuchać ich stanowiska, ale także zadać liczne pytania.
W tej beczce miodu znajdzie się niestety łyżka dziegciu. Zasady wybierania posłów i senatorów powodują, że bezwzględną większość w Senacie uzyskuje zazwyczaj opcja polityczna dominująca w Sejmie. Naturalną konsekwencją jest to, że zazwyczaj Senat aprobuje ustawę uchwaloną przez Sejm, nawet jeżeli wcześniej w długiej i dociekliwej debacie zgłoszono do niej zastrzeżenia. Zdarza się oczywiście, że uchwali do ustawy poprawki. Dzieje się tak zazwyczaj, gdy dopatrzy się w ustawie na tyle poważnych nieścisłości, że uzna pilną zmianę za konieczną. Ta możliwość korekty jest wartością samą w sobie, niemniej może też zwalniać w jakimś zakresie posłów z pełnej odpowiedzialności za uchwalane przez nich prawo. Czy zatem możliwa jest zmiana, która realnie wzmacniałaby ten cenny, refleksyjny charakter wyższej izby parlamentu?
Kierunków możliwej zmiany jest bardzo dużo. Warto rozważyć przynajmniej jeden. Zakładając, że uchwały Senatu wciąż mogłyby być odrzucane przez Sejm bezwzględną większością głosów, warte rozważenia wydaje się spluralizowanie Senatu, w tym wprowadzenie do jego składu przedstawicieli różnych środowisk, niekoniecznie wybieranych w wyborach powszechnych i bezpośrednich.