262 tys. osób otrzymało w ub.r. po raz pierwszy kartę stałego pobytu, o 13,5 proc. więcej niż w 2016 r. – podało francuskie MSW. Wzrost jest spowodowany przede wszystkim bardzo dużą liczbą tych, którzy wystąpili o prawo do azylu. Po raz pierwszy było ich więcej niż 100 tys. Co prawda znaczna część po długotrwałej procedurze otrzymuje odmowę pobytu na terenie Francji, ale zdecydowana większość i tak tu pozostaje nielegalnie. Właśnie dlatego w ub.r. deportowano zaledwie 14 tys. emigrantów bez papierów.
– Ci ludzie czekają tak długo na decyzję o azylu, że posyłają dzieci do francuskich szkół, integrują się i w końcu ich francuscy sąsiedzi nie chcą, aby byli deportowani. Procedura deportacji jest też bardzo kosztowna, trudna do przeprowadzenia. Dlatego pozostaje mało skuteczna – mówi „Rz" Nicolas Clement, dyrektor w Fundacji Abbe Pierre niosącej pomoc imigrantom.
Mimo to kilka dni temu w Calais Emmanuel Macron zapowiedział, że w marcu zostaną przyjęte przepisy, które pozwolą skuteczniej walczyć z nielegalną imigracją. Na ich podstawie ma zostać przeprowadzona rejestracja osób przebywających w przytułkach dla bezdomnych, zaś urzędy będą miały obowiązek w krótkim czasie wydać decyzje w sprawie wniosków o azyl. Policja ma także otrzymać dodatkowe uprawnienie pozwalające na zatrzymanie nielegalnych imigrantów.
Z badań przeprowadzonych przez instytut Ipsos wynika, że dla 65 proc. Francuzów w kraju „mieszka zbyt wielu imigrantów", 60 proc. zaś twierdzi, iż „islam nie jest kompatybilny z wartościami republiki". Strach przed imigracją jest też główną przyczyną wciąż silnego poparcia dla Frontu Narodowego.
Zapowiedź zaostrzenia polityki migracyjnej pozostaje mimo to kontrowersyjna. Francuska lewica uważa, że tolerancja wobec osób „bez papierów" to część francuskiej tradycji humanitarnej, która bierze swój początek od wielkiej rewolucji. Założony przez Macrona ruch En Marche! ma w założeniu łączyć te wartości z pragmatyzmem gospodarczym prawicy. Teraz jednak ta delikatna równowaga może zostać naruszona.