Jak wynika z danych Centrum Analiz Legislacyjnych i Polityki Ekonomicznej (CALPE), w 2017 r. zysk netto Ubera raportowany w Polsce, będący podstawą opodatkowania, wyniósł 8,8 mln zł. Dla porównania w przypadku korporacji Ele Taxi czy Sawa Taxi, było to odpowiednio ledwie 0,1 oraz 1,1 mln zł.
Inne firmy zajmujące się transportem osób, za pośrednictwem aplikacji, wypadają jeszcze gorzej. Polskie iTaxi miało bowiem 8,5 mln zł straty – wylicza CALPE. Rok wcześniej również Uber wykazał najwyższy zysk netto do opodatkowania w naszym kraju – ponad 3 mln zł. W 2016 r. jego rywal mytaxi raportował zaś 15 mln zł straty, a taksówkarska spółka MPT ok. 1,6 mln zł na minusie.
- Korporacje taksówkarskie powinny jednoznacznie wykazać, jakie podatki odprowadzają do budżetu państwa. Niestety, dane wskazują, że Uber odprowadza najwięcej podatku korporacyjnego do budżetu państwa, znacznie więcej niż kluczowe korporacje taxi, w tym także mytaxi - mówi nam Arkadiusz Pączka, zastępca dyrektora generalnego Pracodawców RP.
Według niego to ciekawe zestawienie powinno dać do myślenia wszystkim uczestnikom rynku.
Przypomnijmy, że – jak „Rzeczpospolita” jako pierwsza informowała już w piątek – resort infrastruktury tuż przed wysłaniem projektu ustawy o transporcie pod obrady rządu zmienił jego treść. Wcześniejsza wersja przepisów, konsultowana szeroko ze środowiskiem przewoźników, trafiła do kosza. W nowym kształcie projektu wprowadzono zaś zapisy, które uniemożliwią działalność Uberowi czy estońsko-chińskiej aplikacji Taxify. Chodzi m.in. o paragraf, który wprowadza obowiązek wpisu pośredników przy przewozach (a więc operatorów aplikacji) do Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej lub posiadania numeru w KRS. Eksperci twierdzą, że w ten sposób rząd chce zmusić Ubera i Taxify do płacenia podatków od prowizji w Polsce (obie firmy mają centra bilingowe w innych krajach UE). Zdziwienia zmianami w projekcie nie kryją firmy z branży.