Rz: We Włoszech liderzy zwycięskich partii przez ponad dwa miesiące spierali się o kształt nowego rządu. Dlaczego to trwało tak długo?
Dr Paulina Polko: To, że trwało to tak długo oraz że postulaty koalicyjne zapisano na kilkudziesięciu stronach, najlepiej oddaje trudne położenie tego kraju. Włochy mają drugi co do wielkości po Grecji dług publiczny w Unii Europejskiej. Bezrobocie w kraju wynosi 11 proc., zwłaszcza sytuacja ludzi młodych na rynku pracy jest bardzo zła. W grupie wiekowej 15–24 lat bezrobocie sięga ok. 20 proc., a w grupie do 35 lat – nawet ponad 30 proc. Mało tego, aż dwie na trzy pracujące osoby nie mają stabilnej pracy – pracują na umowę czasową lub niepełny etat. Trudno się dziwić, że Włosi powiedzieli „dość" rządzącej od czterech lat lewicy, która – trzeba przyznać – próbowała podnieść gospodarkę, ale bez większych sukcesów.
Jak Włosi podchodzą do sytuacji w kraju?
Czują się oszukani. We Włoszech jest 600 tys. imigrantów przybyłych z Libii i tego kierunku po 2013 r.; w 80 proc. są to emigranci ekonomiczni. Na kryzysie imigracyjnym wyrósł tam cały biznes: od przemytu po organizacje zajmujące się opieką nad imigrantami. Część imigrantów wchodzi w struktury przestępcze, niektórzy nielegalnie przedostają się do innych krajów UE. Przeciętni obywatele mieli poczucie, że o ile o potrzebie pomocy imigrantom rząd mówił głośno i ten problem dostrzegał, o tyle nie widział innych problemów, choćby tego, że kilkanaście procent Włochów żyje poniżej progu ubóstwa. To już nie są piękne Włochy, które pamiętamy z wycieczek na Zachód i którymi się zachwycaliśmy.
Czyli nastroje są antyimigracyjne?