Jak walka o niepodległość Katalonii może wpłynąć na Polskę

Nie jest naszą rzeczą rozstrzyganie, kto w tym kryzysie ma rację, tylko jak on wpłynie na sprawy Polski

Aktualizacja: 01.11.2017 15:35 Publikacja: 01.11.2017 09:53

Jak walka o niepodległość Katalonii może wpłynąć na Polskę

Foto: AFP

Opinia publiczna w krajach demokratycznych ma problem z określeniem swojego podejścia do niepodległościowych aspiracji Katalonii. Z jednej strony, każdy ma z tyłu głowy zasadę samostanowienia narodów określoną przez prezydenta Woodrowa Wilsona. Jest ona tym droższa polskiemu sercu, że doprowadziła do odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości po ponad stu latach zaborów. Z drugiej strony, widzimy, że ruchy secesyjne mogą doprowadzić do zburzenia świata, jaki znamy od kilkudziesięciu lat, a także wpłynąć negatywnie na stabilność w Europie.

Konsternację wywołuje też fakt, że obie strony katalońskiego konfliktu powołują się na demokrację. Intuicyjnie łatwiej zrozumieć nam Katalończyków – w końcu odbyło się referendum, znaczna (choć nie większa) ich część opowiedziała się za niepodległością. W takim wypadku słowa o łamaniu demokracji przez Katalończyków w ustach hiszpańskiego króla czy premiera wydają się frazesem. Okazuje się jednak, że z perspektywy historii rozwoju demokratycznych zasad władze w Madrycie mogą mieć więcej racji, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.

Alexis de Tocqueville, wybitny francuski myśliciel polityczny, napisał, że „historia jest galerią obrazów, w której znajduje się mało dzieł oryginalnych i dużo kopii". W tym wypadku, aby lepiej zrozumieć kataloński kryzys, dobrze jest przyjrzeć się przykładowi kraju młodego, ale z większym doświadczeniem w praktykowaniu demokracji, czyli Stanom Zjednoczonym Ameryki. Nie chodzi o to, żeby opowiadać się za lub przeciwko którejkolwiek stronie kryzysu. Zamiast tego spróbujmy zobaczyć go na tle rozwoju zasad demokracji.

Jedna strona nie może zerwać umowy

Wielokrotnie mówi się o konstytucji, że jest to umowa między członkami społeczeństwa. Oczywiście aktu prawnego określającego ustrój danego państwa nie można w prosty sposób przyrównać do cywilnoprawnego kontraktu. Jednocześnie jednak konstytucja, nie taka oktrojowana, ale zaakceptowana przez społeczeństwo w danym państwie, rodzi wzajemne prawa i obowiązki.

Zarówno w życiu politycznym, jak i w biznesie zdarza się, że jeśli umowa dla jednej ze stron stała się (po jakimś czasie) mniej korzystna, niż pierwotnie strona ta zakładała, to próbuje ona wycofać się z kontraktu. Dokładnietak się stało w 1832 r. w Stanach Zjednoczonych w trakcie kryzysu, który okazał się przygrywką do wojny secesyjnej.

Kongres uchwalił wtedy cła protekcyjne, nastawione na ochronę rozwijającego się amerykańskiego przemysłu. Nie podobało się to stanom południowym, które żyły z rolnictwa (np. uprawy bawełny) i chciały mieć zapewniony dostęp do rynków zagranicznych, na które eksportowały swoje towary. Nałożenie przez Kongres ceł na towary z innych krajów automatycznie rodziło ryzyko uchwalenia przez nie własnych ceł przeciwko amerykańskim produktom rolnym. Południowców nie interesowało, czy rozwój przemysłu będzie korzystny dla całego kraju na dalszą metę. Interesował ich bieżący zysk.

Dlatego też zgromadzenie stanowe Południowej Karoliny uchwaliło, że jest uprawnione do unieważniania niekorzystnych ustaw Kongresu, ponieważ to stany powołały rząd federalny do życia. Jednocześnie Południowcy zagrozili secesją, wskazując, że konstytucja to umowa, która w ich ocenie nie jest przestrzegana, i mają prawo się z niej wycofać.

Urzędujący podówczas prezydent Andrew Jackson wydał w odpowiedzi specjalną proklamację, w której wyłożył swój pogląd na sprawę. Wskazał m.in., że jeśli konstytucja jest umową, to znaczy, że tworzy ona wiążący stosunek prawny i jednostronnie nie można jej zerwać, kiedy jedna strona czuje, iż nie spełnia już jej oczekiwań. Kryzys w tym wypadku udało się zażegnać kompromisem (Południowa Karolina ustąpiła, a Kongres uchwalił stopniowe zmniejszanie ceł).

Podobnej argumentacji użyto trzydzieści lat później, gdy wybuchła wojna secesyjna. Prezydent Abraham Lincoln w swojej mowie inauguracyjnej zasadniczo sprzeciwił się postrzeganiu konstytucji jako zwykłej umowy. Ale gdyby nawet była to umowa – twierdził Lincoln – to podawał w wątpliwość, czy jedna strona może ją odrzucić bez zgody pozostałych (stanów).

Można powiedzieć, że problematyka przedstawia się podobnie w Katalonii. W art. 2 Konstytucji Hiszpanii z 1978 r. zapisano, iż „Konstytucja jest oparta na niepodzielnej jedności Narodu Hiszpańskiego, wspólnej i niepodzielnej ojczyzny wszystkich Hiszpanów". Konstytucję przyjęto w referendum po śmierci dyktatora – generała Franco. Jak w referendum głosowała Katalonia? Ponad 90 proc. Katalończyków głosowało za konstytucją przy prawie 70-proc. frekwencji – na co zwracał uwagę „The Economist" czy amerykańskie ośrodki analityczne. Ktoś mógłby powiedzieć, że Katalonia próbuje – w czasach niełatwych dla całej Hiszpanii – zerwać umowę, na którą najpierw wyraziła zgodę.

Tego rodzaju jednostronne działanie zarzucił rządowi Katalonii hiszpański Sąd Konstytucyjny w wyroku z 2 grudnia 2015 r. (STC 259/2015). Wskazał w nim na „jednostronne wycofanie się z obowiązku przestrzegania Konstytucji i reszty systemu prawnego".

Mniejszość próbuje narzucić swoją wolę większości

Oczywiście za niepodległością Katalonii opowiedziała się większość biorących udział w referendum konstytucyjnym. Czy takie ujęcie większości jest jednak prawidłowe? Hipotetycznie Katalończyków można bowiem potraktować jako mniejszość mieszkańców Hiszpanii, która próbuje narzucić większości swoją wolę.

Dokładnie takie argumenty w Stanach Zjednoczonych w obliczu secesji podnosili prezydenci Jackson oraz Lincoln. Obaj argumentowali, że poprzez dobrowolne stworzenie jednej wspólnoty politycznej z mieszkańcami innych stanów stany południowe przelały prawo do podejmowania decyzji na tę nową wspólnotę, czyli Naród Amerykański. Naród ten działa zaś zgodnie z regułami demokracji, to znaczy zasadą rządów większości. Jak twierdzili Lincoln i Jackson, mieszkańcy jednego stanu tworzący mniejszość mieszkańców USA nie mogą decydować o sprawach dotyczących wszystkich. Bliźniaczo przypomina to słowa króla Hiszpanii Filipa z orędzia z 3 października 2017 r. Król Filip powiedział, że przywódcy Katalonii naruszyli „suwerenność narodu, która sprowadza się do prawa wszystkich Hiszpanów do demokratycznego decydowania o życiu we wspólnocie".

W podobnym tonie wypowiedział się hiszpański Sąd Konstytucyjny w wyroku z 25 marca 2014 r. (STC 42/2014). Wskazał w nim, że unilateralna deklaracja rządu Katalonii powołująca się na demokrację jest wewnętrznie sprzeczna. W skrócie, jeśli w demokracji rządzi większość mieszkańców kraju, to żadna część społeczeństwa (mniejszość) nie może rościć sobie prawa do decydowania.

Polityka i prawo – dwa światy

Na sam koniec, debata między Barceloną i Madrytem przywodzi na myśl jeszcze jeden casus z historii Stanów Zjednoczonych. Podobna dyskusja nastąpiła przed wybuchem rewolucji amerykańskiej między koloniami za Atlantykiem a Londynem.

Londyn, podobnie jak obecnie Madryt, poruszał się w obrębie siatki pojęciowej konstytucjonalizmu. Dlatego też – zgodnie z angielskimi zasadami ustrojowymi – parlament angielski wymagał całkowitego podporządkowania się amerykańskich kolonistów swoim prawom. Jeśli w Anglii to parlament stanowi prawo i tak długo, jak prawa tego nie odwoła każdy Anglik musi go przestrzegać, to takie same reguły obowiązują kolonistów w Ameryce. Amerykanie, natomiast, początkowo próbując jakoś szukać podparcia w angielskich zasadach ustrojowych, przeszli na bazę argumentów z dziedziny teorii politycznej, mówiąc o prawie do suwerenności względem Londynu etc.

Analogicznie, rząd Hiszpanii, Król i Sąd Konstytucyjny cały czas operują na gruncie hiszpańskiej ustawy zasadniczej, w której mowa o niepodzielności terytorialnej, jedności narodowej i podległości władz wspólnot autonomicznych (w tym Katalonii) wobec rządu centralnego. W tym samym czasie argumentacja niepodległościowa Katalończyków, którzy formalnie powołują się jeszcze na hiszpańską konstytucję, w zasadzie od tej konstytucji już abstrahuje.

Ostrożne oceny

Z takiej perspektywy spór między Katalonią i Hiszpanią, czyje postępowanie jest uzasadnione w świetle zasady demokratycznej, nie jest taki jednostronny. Moim celem było pokazanie, że nawet tam, gdzie polska intuicja opowiada się za społecznością dążącą do samookreślenia, również druga strona może mieć kilka dobrych argumentów (wszak współczesna wspólnota polityczna Katalonii z resztą mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego to nie historia okupacji i podboju, ale wyrażonej w referendum decyzji o utworzeniu wspólnoty politycznej). Właśnie dlatego trzeba pamiętać, że nie jest rzeczą polskiej opinii publicznej decydowanie o tym, kto ma rację, lecz raczej to, jak kryzys kataloński może wpłynąć na sprawy, które dotyczą naszego kraju. Czy kryzys kataloński odciągnie (jak chcieliby niektórzy) uwagę Komisji Europejskiej i stolic Europy Zachodniej od naszego kraju? Czy raczej jest niebezpiecznym precedensem dla ruchów separatystycznych w całej Unii Europejskiej oraz kolejną kroplą goryczy w kielichu nieszczęść, które destabilizują Europę? ?

Autor jest doktorem nauk prawnych, adwokatem, badaczem myśli prawnej, politycznej i ekonomicznej, stypendystą Fulbrighta, autorem książki „Projekt Ameryka"

Opinia publiczna w krajach demokratycznych ma problem z określeniem swojego podejścia do niepodległościowych aspiracji Katalonii. Z jednej strony, każdy ma z tyłu głowy zasadę samostanowienia narodów określoną przez prezydenta Woodrowa Wilsona. Jest ona tym droższa polskiemu sercu, że doprowadziła do odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości po ponad stu latach zaborów. Z drugiej strony, widzimy, że ruchy secesyjne mogą doprowadzić do zburzenia świata, jaki znamy od kilkudziesięciu lat, a także wpłynąć negatywnie na stabilność w Europie.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?