Opinia publiczna w krajach demokratycznych ma problem z określeniem swojego podejścia do niepodległościowych aspiracji Katalonii. Z jednej strony, każdy ma z tyłu głowy zasadę samostanowienia narodów określoną przez prezydenta Woodrowa Wilsona. Jest ona tym droższa polskiemu sercu, że doprowadziła do odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości po ponad stu latach zaborów. Z drugiej strony, widzimy, że ruchy secesyjne mogą doprowadzić do zburzenia świata, jaki znamy od kilkudziesięciu lat, a także wpłynąć negatywnie na stabilność w Europie.
Konsternację wywołuje też fakt, że obie strony katalońskiego konfliktu powołują się na demokrację. Intuicyjnie łatwiej zrozumieć nam Katalończyków – w końcu odbyło się referendum, znaczna (choć nie większa) ich część opowiedziała się za niepodległością. W takim wypadku słowa o łamaniu demokracji przez Katalończyków w ustach hiszpańskiego króla czy premiera wydają się frazesem. Okazuje się jednak, że z perspektywy historii rozwoju demokratycznych zasad władze w Madrycie mogą mieć więcej racji, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Alexis de Tocqueville, wybitny francuski myśliciel polityczny, napisał, że „historia jest galerią obrazów, w której znajduje się mało dzieł oryginalnych i dużo kopii". W tym wypadku, aby lepiej zrozumieć kataloński kryzys, dobrze jest przyjrzeć się przykładowi kraju młodego, ale z większym doświadczeniem w praktykowaniu demokracji, czyli Stanom Zjednoczonym Ameryki. Nie chodzi o to, żeby opowiadać się za lub przeciwko którejkolwiek stronie kryzysu. Zamiast tego spróbujmy zobaczyć go na tle rozwoju zasad demokracji.
Jedna strona nie może zerwać umowy
Wielokrotnie mówi się o konstytucji, że jest to umowa między członkami społeczeństwa. Oczywiście aktu prawnego określającego ustrój danego państwa nie można w prosty sposób przyrównać do cywilnoprawnego kontraktu. Jednocześnie jednak konstytucja, nie taka oktrojowana, ale zaakceptowana przez społeczeństwo w danym państwie, rodzi wzajemne prawa i obowiązki.
Zarówno w życiu politycznym, jak i w biznesie zdarza się, że jeśli umowa dla jednej ze stron stała się (po jakimś czasie) mniej korzystna, niż pierwotnie strona ta zakładała, to próbuje ona wycofać się z kontraktu. Dokładnietak się stało w 1832 r. w Stanach Zjednoczonych w trakcie kryzysu, który okazał się przygrywką do wojny secesyjnej.