Prof. Ludwik Florek: Na mojej karierze zaważyła polityka

Jak zostałem prawnikiem... dla „Rzeczpospolitej”: prof. Ludwik Florek, kierownik Katedry Prawa Pracy i Polityki Społecznej UW

Aktualizacja: 06.09.2015 09:32 Publikacja: 06.09.2015 09:00

prof. Ludwig Florek

prof. Ludwig Florek

Foto: materiały prasowe

Rz: Podobno w liceum był pan świetny z matematyki.

Ludwik Florek: Tak, choć wiele osób miało z nią problemy. Między innymi najładniejsza dziewczyna w klasie, której pomagałem. Potem została moją sympatią. Znajomość matematyki miała więc wiele zalet. Chciałem nawet ją studiować.

To skąd pomysł na prawo?

Przekonała mnie rodzina. Mój wuj był przedwojennym urzędnikiem, a jego ojciec – sędzią pokoju. Wcześniej studiował prawo na cesarskim uniwersytecie. Ciotka przekonywała mnie, że studia prawnicze są uniwersalne, że można po ich ukończeniu podejmować rozmaite zajęcia. Przekonało mnie to, bo nie byłem zdecydowany, co chcę w życiu robić.

Pamiętam, że na egzaminie wstępnym miałem trudności z uzasadnieniem, dlaczego wybrałem ten kierunek. Powiedziałem, że interesuję się historią, a poza tym mieszkam naprzeciwko sądu. Część moich kolegów z dzieciństwa to dzieci jego pracowników.

I został pan przyjęty?

Tak, choć moja odpowiedź wprawiła komisję w dobry humor. O przyjęciu na studia zdecydowały wcześniejsze odpowiedzi i świadectwo maturalne. Same piątki. Z taką cenzurką bez żadnych trudności zdałem egzamin wstępny. Nie miałem żadnego poparcia. Później, gdy już byłem pracownikiem wydziału, widziałem, że nie zawsze to tak wygląda.

Czy był pan pilnym studentem?

Tak. Po pierwszym roku dostałem nagrodę za najlepiej zdany egzamin z powszechnej historii prawa. Zresztą nie tylko ja. Drugim laureatem był mój kolega z roku, obecnie także profesor – Hubert Izdebski. Miałem też oczywiście stypendium naukowe.

Dużo czasu spędzałem w bibliotece, miała wydzielone pokoje do nauki indywidualnej. Jak się potem okazało, byłem z tego znany. Poprzedni prezes Sądu Najwyższego, Stanisław Dąbrowski, był na studiach dwa lata niżej. Po latach, kiedy poszedłem mu się przedstawić, odpowiedział, że mnie doskonale pamięta ze studiów – okupowałem bibliotekę. Pokoje w akademiku, w którym mieszkałem, były czteroosobowe. W takich warunkach nie można było się uczyć.

A kiedy zdecydował się pan na karierę naukową?

Mniej więcej na czwartym roku. Swoją przyszłość wiązałem jednak z międzynarodowym prawem publicznym, a nie z prawem pracy. O zmianie moich planów zadecydowała polityka. To było niedługo po agresji na Czechosłowację. Na jednym z otwartych zebrań naukowych padło pytanie, jaka jest prawna ocena bratniej pomocy. Wówczas ktoś z obecnych odpowiedział, że prawo międzynarodowe nie zna pojęcia bratniej pomocy. Zna natomiast pojęcie agresji. Po tym incydencie katedra straciła szansę na nowy etat. Wówczas profesor Zbigniew Salwa zaproponował mi pozostanie w Katedrze Prawa Pracy.

Interesował się pan wcześniej prawem pracy?

Nie, choć bardzo dobrze zdałem egzamin z tego przedmiotu. Nie wiedziałem więc, co robić. Po rozmowie z prof. Salwą wsiadłem do autobusu, w którym jechał Hubert Izdebski z narzeczoną. Podzieliłem się z nimi moimi wątpliwościami. Poradzili mi, żebym brał, co dają, a później się przeniósł. Tak też zrobiłem. Przeniesienie okazało się jednak niepotrzebne, bo szybko odnalazłem się w prawie pracy.

Czy żałował pan wyboru?

Nie. Trochę nawiązywałem do swego pierwszego wyboru. Jestem współautorem pierwszego w Polsce podręcznika międzynarodowego prawa pracy (wspólnie z prof. Michałem Seweryńskim), dużo zajmowałem się też europejskim prawem pracy.

Jeżeli chodzi o szkolne zainteresowanie matematyką, to w prawie brak mi jednak jednoznaczności ocen i rozstrzygnięć. Kiedyś opowiedziano mi o pewnym zdarzeniu w Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej, w której oceniano pracę z matematyki. Miała dwie bardzo dobre recenzje. Trzecia była miażdżąca. Doszło do spotkania recenzentów i trzeci recenzent, najmłodszy, po kilkunastu minutach przekonał pozostałych, że ocena powinna być negatywna. W prawie brakuje takich twardych kryteriów oceny wyników badań naukowych. Ostatnimi laty każdy pogląd czy wykładnia przepisów znajduje swoich zwolenników.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rz: Podobno w liceum był pan świetny z matematyki.

Ludwik Florek: Tak, choć wiele osób miało z nią problemy. Między innymi najładniejsza dziewczyna w klasie, której pomagałem. Potem została moją sympatią. Znajomość matematyki miała więc wiele zalet. Chciałem nawet ją studiować.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Ewa Łętowska: Złudzenie konstytucjonalisty
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?