Chcę się do czegoś przyznać. Jestem psychofanem katowickiego Spodka. Uwielbiam ten obiekt, który widuję niemal codziennie od urodzenia. Spodek jest ode mnie starszy o kilka lat, za rok będzie obchodził pięćdziesiąte urodziny, zwane na Śląsku „Abrahamem".
Bywam tam (choć tego nie podliczam) jakieś kilkadziesiąt razy w ciągu każdego roku. Mecz hokeja czy siatkówki, wystawa, koncert czy kongres – ta hala jest prawdziwie wielofunkcyjna, przyjazna i łatwa w adaptacji. Przy okazji jest architektoniczną ikoną i miejscem, bez którego Katowice byłyby zupełnie inne.
Czytaj także: Jarosław Gwizdak: Działaniom prezesów sądów nie przyświeca interes sędziów
Budowa obiektu trwała trzy lata. Była olbrzymim wyzwaniem, bo teren pod halą regularnie eksploatowano, a Spodek ma przecież wyjątkową konstrukcję. Materiały na przełomie lat 60. i 70. XX w. również nie ułatwiały budowy. Wszystko jednak się udało i hala wciąż znakomicie służy użytkownikom.
Obrodziło w okrągłe stoły
Niedawno przysłuchiwałem się dyskusji o codzienności i przyszłości Spodka. Brali w niej udział nie tylko czynni architekci, ale też konserwator zabytków, zarządca obiektu i architekt miejski; słowem, niemal wszyscy udziałowcy budynku. Zabrakło, co ostatnio niestety typowe, przedstawiciela miejskich władz i zwykłego użytkownika. Mimo to dyskusja była interesująca, pozwoliła na uzyskanie kilku punktów widzenia i rekomendacji.