Rzadko w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zdarzało się, by sprawy międzynarodowe decydowały o tym, kto w Polsce rządzi, a kto siedzi w ławach opozycji. Obecnie mamy do czynienia z takim właśnie wyjątkowym momentem, bo zarówno PiS, jak i opozycja świadomie grają tematyką zagraniczną, mając uzasadnione przekonanie, że wygrana w tym boju może dać im wiele korzyści na domowym podwórku.
Gwarant bezpieczeństwa
Partia rządząca grała w kampanii wyborczej i gra nadal kartą imigrancką. Jednym z ważniejszych komunikatów przed ubiegłoroczną elekcją był ten, który oznajmiał, że PiS nie zgadza się na przyjęcie do Polski 7 tys. uchodźców, do czego zobowiązał się wcześniej gabinet Ewy Kopacz. Kto wie, czy ten temat nie był jedną z ważniejszych kwestii, które rozstrzygnęły o przegranej PO – wyborcy bowiem rozpoznali w niej ugrupowanie, które pozwoli na zalew kraju przez „hordy muzułmanów", a w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego najpoważniejszą tamę przeciwko temu.
To nic, że tuż po wyborach rząd PiS bez szemrania zaakceptował wcześniejsze zobowiązania podjęte w tej kwestii przez poprzedników. W oczach swojego elektoratu wciąż uchodzi za obrońcę Polski przed islamską nawałnicą.
Obecnie widać wyraźnie, że gabinet Beaty Szydło będzie kontynuował tę strategię – czyli przedstawiał się jako najważniejsza, choć niejedyna, siła zdolna uchronić nas przed tym zagrożeniem. Niejedyna, bo do miana obrońców Rzeczypospolitej przed muzułmanami i terrorystami aspirują jeszcze Kukiz'15 i KORWiN, ale z całej tej trójki to PiS ma największe środki i najlepszą pozycję do przedstawienia się jako gwarant bezpieczeństwa Polaków przed nawałą ze Wschodu.
Gdyby partii Kaczyńskiego się to udało, gdyby udało jej się pokazać siebie jako skutecznego obrońcę przed tego typu zagrożeniami, to na pewno odbiłoby się to pozytywnie w sondażach jej popularności. Biorąc pod uwagę poziom nastrojów antyimigranckich wśród Polaków i poziom strachu przez terrorystami, PiS na pewno mocno by na tym zyskało.