Ojciec mego przyjaciela ze studiów, śp. profesor, światowej sławy chirurg „miękki" opowiadał, że całe swe mistrzostwo zawdzięczał, niestety, Hitlerowi, ponieważ w czasie II wojny światowej miał pod sobą hektar polowego szpitala i codzienny dowóz wagonami rannych i umierających. Szedł po prostu z nićmi i skalpelem, z miejscowym felczerem niosącym balon z wysokoprocentowym bimbrem do polewania ran – jedynie zszywając wnętrzności i kończyny lub je amputując, a w ostateczności nierzadko stwierdzając zgon. Zwierzył się też, że ma absolutną pewność popełniania w tym amoku – co najmniej w kilkudziesięciu procentach przypadków – błędów nie tylko w sztuce medycznej, ale i w etyce zawodowej, wybierając nie tę kolejność zabiegów lub zużywając nadmierną ilość w ogóle niezaksięgowanego bandaża i szmat, które sugerowała skala grozy napotykanych po drodze okaleczeń.
Piszę o tym, by – oczywiście metaforycznie – porównać całą sytuację do palącej się już w listopadzie 2015 roku ziemi pod polowym szpitalem leczącym skutki działań państwa, jakim był Trybunał Konstytucyjny. Dziś już nie ma ani profesora chirurga, ani tego trybunału.
Artystyczne natury
Całą swoją reputacją obstawiam, że Mateusz Kijowski nie jest złodziejem, ale nie wykluczam, że może w tamtych gorących czasach KOD powinien wydać nie 90 tysięcy złotych, bo i pół miliona mogłoby nie starczyć na uniknięcie dzisiejszej naszej frustracji. I znów trzeba przyznać rację Jackowi Żakowskiemu, który celnie spostrzega, że w normalnym społeczeństwie od razu na starcie KOD miałby parę najprzenikliwszych kancelarii adwokackich dla uchronienia go przed wszelkimi prawnymi wpadkami.
Mateusza znam nie dłużej, niż istnieje sam KOD, ale odbieram go tak jak niejednego superwykształconego informatycznie artystę dźwiękowca, albo malarza, albo poetę z założenia niezwracającego uwagi na szczegóły materialne. Możliwe, że z tych samych powodów sporo czasu przed KOD wpadł w pułapkę alimentów wyższych niż późniejsze niższe zarobki, choć – jak wiem – stara się cały czas z tych alimentów wywiązywać, na ile jest w stanie. Niemniej wierzę mu, że ani złotówki nie wziął z tych zakwestionowanych faktur do domu, oprócz jawnej pensji 2,5 tys. zł brutto za pracę bez przerwy, całymi miesiącami aż do dziś.
Moi bliscy KOD-erzy słusznie mówią, że nie po to od 25 lat uczymy się organizacji pozarządowych, żeby dziś pieniędzy tych organizacji nie traktować ze świątobliwą, księgową pieczołowitością, chociaż wspominają też, że np. Jacek Kuroń ze swą „artystyczną" naturą pewnie dziś wpadłby w bardzo podobne tarapaty, ale nie po to od 25 lat uczymy się organizacji pozarządowych, żeby... (da capo).