Od visa do grota i pioruna

Budowa przemysłu służącego wsparciu wojska rozpoczęła się już w 1918 roku.

Publikacja: 11.11.2018 15:30

Od visa do grota i pioruna

Foto: fabrykabroni.pl

Po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. państwo przyjęło rolę głównego inwestora zakładów przemysłowych produkujących na rzecz wojska. To wynikało z konieczności obrony granic. Po zakończeniu wojny z bolszewikami funkcjonowało 141 zakładów wojskowych i 53 warsztaty przystosowane do pracy w warunkach wojennych. W kwietniu 1922 r. do życia powołano Centralny Zarząd Wytwórni Wojskowych, przedsiębiorstwo państwowe podlegające Ministerstwu Spraw Wojskowych, mające za zadanie rozbudować przemysł zbrojeniowy. W jego skład weszła m.in. fabryka karabinów, wytwórnia wozów taborowych, a także kuchni polowych. Trzy miesiące później dołączyły do nich świeżo utworzone m.in. Fabryka Prochu i Materiałów Kruszących w Pionkach, Wytwórnia Broni w Radomiu, Fabryka Amunicji w Skarżysku.

Zakłady te istnieją do dzisiaj, zaliczane są do elity polskiej zbrojeniówki. Tam produkowane są m.in. nowoczesne karabinki Grot i zestawy rakietowe Grom/Piorun.

Odrodzone państwo polskie od razu doceniło rolę sił zbrojnych. Fot. NAC

Pierwsze było Okęcie

Armia postawiła na produkcję lotniczą. W połowie 1927 r. zapadła decyzja o budowie w Warszawie na Okęciu pierwszej w Polsce nowoczesnej fabryki silników lotniczych – powstały Państwowe Zakłady Lotnicze. W latach 1932–1934, gdy przedsiębiorstwo zostało wyposażone w najnowocześniejsze maszyny, produkcja wzrosła w tempie skokowym. Przed rozpoczęciem wojny PZL liczył 4 tys. pracowników, a zakłady te wyprodukowały łącznie 1118 samolotów, w tym 124 nowoczesne bombowce PZL-37 Łoś oraz 306 samolotów liniowych PZL-23 Karaś. Co czwarty, w tym aż 90 łosi, trafił na eksport – m.in. do Bułgarii, Jugosławii, Rumunii, Grecji.

Wojsko wzięło na siebie też zorganizowanie przemysłu motoryzacyjnego. Rząd postawił na produkcję samochodów na licencji – chodziło o ciężarówki szwajcarskiej firmy Adolf Sauer i auta włoskiego Fiata.

Pod koniec lat 30. Państwowe Zakłady Inżynieryjne produkowały czołgi, samochody ciężarowe, osobowe, ale też ciągniki artyleryjskie, silniki lotnicze i silniki do motocykli Sokół. Wchodząca w skład tego zakładu stocznia w Modlinie dostarczała sprzęt saperski oraz trawlery i łodzie motorowe.

Produkowaliśmy bardzo udane samoloty PZL – na zdjęciu samoloty bombowe Łoś. Fot. NAC

Odpowiedź na niemiecki wyścig zbrojeń

Ale modernizacja armii polskiej przyspieszyła dopiero w 1936 r. – trzy lata po dojściu Adolfa Hitlera do władzy w Niemczech, gdy wszystko już wskazywało na to, że niemieckie władze zmierzają do wojny. Sekretariat Komitetu Obrony Rzeczypospolitej, Sztab Główny i Ministerstwo Spraw Wojskowych opracowały sześcioletni plan rozbudowy przemysłu zbrojeniowego, a także plan modernizacji armii. Zakładał on znaczne zwiększenie wydatków i rozpoczęcie nowych inwestycji. Plan został podzielony na dwie fazy – pierwsza miała zostać zrealizowana w latach 1937–1940.

Od 1936 r. wydatki na rozbudowę przemysłu zbrojeniowego w Polsce znacząco zaczęły wzrastać. Politycy zdecydowali, że połowa planowanych wydatków na inwestycje publiczne cywilne pójdzie na rozwój zbrojeniówki.

Chociaż na początku lat 30. Polska była krajem o jednej z największych armii pancernych – dzięki kilkuset tankietkom TKS i TK3 ich potencjał odbiegał znacznie od siły niemieckich pancerzy. Dlatego m.in. plan modernizacji uzbrojenia zakładał nasycenie armii nowoczesną bronią.

W ramach programu modernizacji armii został powołany Fundusz Obrony Narodowej (FON) i Komitet Obrony Rzeczypospolitej (KOR). Potężnym wzmocnieniem gospodarki i zbrojeniówki stała się budowa okręgu przemysłowego umieszczonego w tzw. trójkącie bezpieczeństwa w widłach Wisły i Sanu. W zakładach produkujących w ramach COP zatrudnienie znalazło 107 tys. ludzi, z czego 91 tys. w przemyśle. Największymi inwestycjami były m.in. Huta Stalowa Wola, fabryki lotnicze w Mielcu i Rzeszowie, a także niezwykle ważne w czasie wojny Fabryka Gum Jezdnych Stomil oraz Fabryka Kauczuku Syntetycznego w Dębicy. Rozbudowano też zakłady zbrojeniowe w Starachowicach i fabrykę broni w Radomiu.

W ciągu niespełna dwóch lat powstały zakłady, w których produkowane były m.in. działka przeciwpancerne i przeciwlotnicze na licencji szwedzkiego Boforsa, haubice, baterie armat dalekonośnych.

Polska stała się poważnym graczem w handlu bronią, bo władze zakładały, że dzięki nadmiernej produkcji uda się utrzymać zdolność przemysłu do produkcji w czasie wojny. Nasza broń była więc sprzedawana m.in. do Hiszpanii, Grecji, Rumunii, Bułgarii, a z egzotycznych kierunków także do Chin, Brazylii.

Spuścizna COP trwa – gros istniejących dziś polskich przedsiębiorstw lotniczych i zbrojeniowych powstało właśnie w tym okresie. Tuż przed wojną wydatki na cele wojskowe zwiększyły się do poziomu ok. 40 proc. ogólnych wydatków państwa. Polska dokonała potężnego wysiłku finansowego. Tylko III Rzesza oraz ZSRR przeznaczały na zbrojenia równie dużą część dochodu narodowego.

Polska myśl: od visa do Maroszka

Rząd założył, że Polska będzie samowystarczalna w produkcji broni i dlatego finansowała wiele zakładów zbrojeniowych. Przeznaczała też znaczne kwoty na nowe konstrukcje. Niektóre z nich do dzisiaj uważane są za wyjątkowo udane i trafiły do masowej produkcji. Inne swoją karierę zakończyły w momencie wybuchu wojny.

Za niezwykle udany polski produkt przemysłu zbrojeniowego, niemal owiany legendą, uchodzi pistolet 9 mm wz. 35 Vis, który pod koniec lat 30. znajdował się na wyposażeniu oficerów i podoficerów Wojska Polskiego oraz policji.

Broń skonstruowana przez Piotra Wilniewczyca i Jana Skrzypińskiego była produkowana w Fabryce Broni w Radomiu. Początkowo pistolet otrzymał nazwę WiS jako skrót od nazwisk konstruktorów, później zmieniono na vis – po łacinie: siła. Jego pierwowzorem był amerykański Colt wz. 1911 kaliber 45. Polska broń miała jednak liczne udoskonalenia. Vis był pistoletem samopowtarzalnym, dostosowanym do ognia pojedynczego, a także do amunicji typu Parabellum 9 mm. Był doskonale wyważony i celny, a także łatwy w obsłudze.

Do wybuchu wojny wyprodukowano kilkadziesiąt tysięcy sztuk tych pistoletów. Potem ich produkcję kontynuowali Niemcy, choć lufy produkowano w Austrii w zakładach Steyera.

Ale już wcześniej polska zbrojeniówka miała znaczące osiągnięcia. W lutym 1925 r. przeprowadzono konkurs, którego celem miało być wyłonienie najlepszego ręcznego karabinu maszynowego dla Wojska Polskiego. Wybór padł na rkm Browninga. Broń ta została kupiona wraz z licencją, a następnie zmodyfikowana. Od 1929 r. produkowano w Państwowej Fabryce Karabinów rkm Browning wz. 1928.

W okresie międzywojennym wprowadzano liczne modyfikacje i ulepszenia, m.in. przystosowano rkm do obrony przeciwlotniczej, do mocowania na tankietkach, samochodach oraz przyczepkach motocykli Sokół. Te karabiny miały dobrą opinię użytkowników, chociaż problemem było szybkie przegrzewanie się lufy. Wyposażono w nie na początku Korpus Obrony Pogranicza, a potem piechotę i kawalerię, jednostki pancerne i inne mniejsze formacje.

Do wybuchu wojny wyprodukowano na potrzeby wojska 10 700 sztuk tych karabinów oraz około 1900 sztuk na eksport. Tak mała produkcja była spowodowana niskim budżetem wojska, bo fabryka miał zdecydowanie wyższe moce produkcyjne. Po zakończeniu wojny obronnej 1939 r. Niemcy przejęli ich produkcję.

Mieliśmy też poważne sukcesy w produkcji innej broni strzeleckiej. Zaliczany był do niej karabin przeciwpancerny kb. Ur. wz. 35. Z założenia miał być on tanią bronią do zwalczania broni pancernych.

Pierwsze konstrukcje karabinu przeciwpancernego były gotowe w 1932 r., jednak prace nabrały tempa dopiero po opracowaniu odpowiedniego naboju. Próby odbywały się w Instytucie Technicznego Uzbrojenia oraz Biurze Studiów Państwowej Fabryki Amunicji w Skarżysku-Kamiennej. W warunkach doświadczalnych osiągnięto szybkość początkową pocisku kalibru 7,92 mm około 1300 m/s. Podczas testów pociski wystrzeliwane z karabinu z 300 m przebijały płytę pancerną grubości 15 mm. Prace nad tym małokalibrowym karabinem o dużej energii pocisku objęto ścisłą tajemnicą.

Karabin zasilany był 4-nabojowym magazynkiem pudełkowym. Broń była wyposażona w dwójnóg ułatwiający celowanie. Celownik był ustawiony na stałe na odległość 300 m. Lufa była wykonana z kutej stali i wytrzymywała do 200–300 strzałów. W komplecie broń miała trzy zapasowe lufy i klucz do ich wymiany. Karabin był niezawodny, a jego obsługa nie wymagała szczególnych umiejętności.

Warszawscy powstańcy śpiewali „A na tygrysy mają visy". Fot. Tomasz Gawałkiewicz

Produkcję karabinów miała podjąć PFK w Warszawie. Otrzymała zamówienie na 7610 sztuk. W karabin ppanc. wz. 35 miał być wyposażony każdy pluton. Do sierpnia 1939 r. dostarczono wojsku co najmniej 3500 takich karabinów, ale nie udało się przeszkolić żołnierzy.

Z uwagi na tajność konstrukcji wyprodukowaną broń zamykano w drewnianych skrzyniach z opisem „sprzęt mierniczy". Skrzynie przechowywano w centralnych magazynach. Instrukcja pozwalała na otwarcie skrzyń tylko w określonych warunkach – w momencie wybuchu wojny lub na rozkaz wysokiego dowódcy. Po wybuchu wojny ich duża ilość dostała się w ręce niemieckie, ci zaś sprzedali je Włochom.

Za udaną uznano też konstrukcję karabinu samopowtarzalnego wz. 38M. W 1934 r. inż. Józef Maroszek stworzył prototyp pierwszego polskiego karabinu samopowtarzalnego. Już na przełomie 1935 i 1936 r. zapadła decyzja o wprowadzeniu go do produkcji. Próby eksploatacyjne trwały do początku 1938 r., kiedy rozpoczęto produkcję seryjną w Radomiu oraz Zbrojowni nr 2 na warszawskiej Pradze.

Do dzisiaj nie wiadomo, ile karabinów wyprodukowano. Szacuje się, że do września 1939 r. oddano do użycia kilkaset sztuk, które były użyte w walce. Następnie wykorzystywali je Niemcy, a po wojnie większość z nich, na skutek błędu, została zniszczona. Do dzisiaj przetrwało jedynie kilka sztuk. Posiada je Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

Karabin Maroszka był bardzo nowoczesny i do dzisiaj stosuje się jego rozwiązania. Miał bardzo prostą budowę, był niezawodny i bardzo wygodny w użyciu. Można było montować do niego bagnet wzór 29.

Ciekawą konstrukcją był też pistolet maszynowy Mors wz. 38 przeznaczony dla wojsk pancernych i specjalnych. W 1938 r. w Fabryce Karabinów w Warszawie wykonano prototyp pistoletu o łacińskiej nazwie „śmierć". Konstruktorami byli Wilniewczyc i Skrzypiński (twórcy visa). Do wojny nie uruchomiono produkcji seryjnej, jedynie około 50 sztuk doświadczalnych. Mors umożliwiał prowadzenie ognia ciągłego bądź pojedynczego. Po wyczerpaniu naboi magazynek odłączał się automatyczne.

Ciekawym rozwiązaniem było też opracowanie najcięższego karabinu maszynowego 20 mm FK-A wz. 38 (A), który zainstalowany w niektórych tankietkach zadał Niemcom poważne straty.

W 1936 r. zlecenie opracowania takiej broni otrzymała Fabryka Karabinów w Warszawie. Pierwsze próby odbyły się w listopadzie 1937 r. w Zielonce. Po wprowadzeniu zmian po testach wojskowi uznali, że nkm ma nieskomplikowaną budowę, wygodny kształt, można go łatwo rozkładać, posiada dużą celność. Nkm miał być produkowany w fabryce Zieleniewski SA w Sanoku, a lufy miał wykonać Zakład Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie.

Do września 1939 r. wykonano jednak tylko 20 luf z zamówionych 150.

Pionierzy lotnictwa

Nie ma chyba wątpliwości, że okres II Rzeczypospolitej był wspaniałym okresem rozwoju polskiego lotnictwa wojskowego. Mieliśmy wiele udanych konstrukcji. Do historii przeszły m.in. samoloty bombowe PZL-37 Łoś, które należały do najnowocześniejszych jednostek latających. Łoś wszedł do służby w 1938 r. Był odpowiednikiem niemieckiego He-111, posiadając jednak większą szybkość maksymalną i udźwig bomb. Zostało wyprodukowanych około 100 takich samolotów, ale tylko ok. 40 wzięło udział w walce.

Udane były też myśliwce, chociaż odbiegały od tych produkowanych przez Niemców. Dobrą opinią cieszył się PZL P.7a, którego głównym konstruktorem był inż. Z. Puławski. Myśliwiec ten był maszyną zwrotną. Przed wojną stopniowo zastępowano go jednak nowszą wersja PZL P.11a, ale podczas wojny obronnej 1939 r. P.7a ciągle znajdowały się na wyposażeniu eskadr myśliwskich, w czasie walk zestrzeliły ok. 10 niemieckich samolotów.

Myśliwiec PZL P.11a masowo produkowany był od 1934 r. Na początku lat 30. był jednym z najlepszych myśliwców świata. Jednak już w 1939 r. PZL P.11a i P.11c były zbyt wolne i słabo uzbrojone. Nadrabiały to niesamowitą zwrotnością.

Doskonałą opinię miał też PZL-23 Karaś, lekki samolot wielozadaniowy i rozpoznawczy, który wszedł do służby w 1936 r. W wojnie 1939 r. brało udział 166 takich maszyn.

Zaprojektowany w 1937 roku PZL-46 Sum miał zastąpić wysłużonego karasia. W PZL złożono zamówienie na 300 egzemplarzy takich maszyn. Przygotowania do produkcji rozpoczęto w zakładach PZL WP-1 dopiero na początku 1939 r. Dlatego w wojnie wziął udział tylko nieuzbrojony prototyp.

Udane były też konstrukcje samolotów rozpoznawczych LWS Czapla. W 1937 r. zlecono budowę 65 takich maszyn w Lubelskiej Wytwórni Samolotów. We wrześniu 1939 r. wykorzystywane były do rozpoznania i utrzymywały łączność pomiędzy sztabami. Większość z nich została utraconych w czasie wojny. Samolot był wyposażony w karabin maszynowy pilota PWU wz. 36 kal. 7,7 mm i karabin maszynowy ruchomy Vickers F kal. 7,7 mm, a także m.in. reflektor, aparat fotograficzny i radiostację.

Czołgi, moździerze, armaty

Warto też przypomnieć o cięższym sprzęcie, który został wyprodukowany w polskich zakładach, a nie odbiegał parametrami od innych konstrukcji.

Do udanych konstrukcji można zaliczyć czołg lekki 7TP, który przed wojną uznawany był za jeden z najlepszych czołgów. Problem w tym, że w wojnie wzięło udział niewiele ponad 100 takich maszyn.

W 1930 r. zakupiono 38 brytyjskich czołgów lekkich Vickers E. Miały posłużyć jako baza do zaprojektowania własnej konstrukcji w Biurze Państwowych Zakładów Inżynieryjnych. Vickers Armstrong Ursus miał być napędzany szwajcarskim silnikiem Saurer o mocy 100 KM, lecz z powodu dużej ilości wad został zastąpiony produkowanym w Polsce na szwajcarskiej licencji silnikiem Diesla Saurer VBLDb.

W czasie wojny w niemieckich szeregach strach siały pociski miotane przez moździerze, które znajdowały się na wyposażeniu polskich jednostek. Mowa o moździerzach 81 mm, których seryjna produkcja od końca lat 20. odbywała się w Wytwórni Maszyn Precyzyjnych Avia w Warszawie. Od początku lat 30. amunicję do nich produkowano na podstawie zakupionej licencji francuskiej firmy Brandt w zakładach Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie. Broń była wyjątkowa prosta, składała się z lufy z zamkiem, nóżek oraz podstawy. Do celowania służyły cztery gwintowane nóżki. Miotane granaty miały ciężar 3,2 kg oraz 6,5 kg. Wykorzystywano w nich granaty: odłamkowo-burzące, dymne oraz zapalające. Można było oddawać nawet 20 strzałów na minutę.

W 1936 r. podjęto decyzję o konieczności wyposażenia wojska w ciężkie moździerze dalekonośne. W 1938 r. zbudowano prototyp. Moździerz był bardzo łatwy w obsłudze. Produkcja miała ruszyć w 1940 r., ale z oczywistych względów to się nie udało.

Ciekawie wyglądały prace nad bronią przeciwlotniczą, choćby armatą przeciwlotniczą wz. 36 i 37 – 75 mm Star. Nowy typ armaty powstał w Instytucie Techniki i Uzbrojenia we współpracy ze Starachowickimi Zakładami Górniczymi. Działo miało donośność 14 500 m i pułap 9500 m. Armata podczas strzelania tworzyła pomost, a koła były zawieszone. W 1937 r. podjęto decyzję o wprowadzeniu działa na stan uzbrojenia i rozpoczęto produkcję seryjną.

Armata nie ustępowała najlepszym zagranicznym konstrukcjom. W planach przewidziano uzbrojenie wojska w 180 armat. Do września 1939 r. Wojsko Polskie otrzymało jednak tylko 52 armaty.

Polskie minowce

Na wyposażeniu polskiej Marynarki Wojennej wprawdzie znalazły się głównie jednostki pozyskane za granicą, ale mieliśmy też okręty polskiej produkcji.

W 1932 r. zostały zamówione cztery minowce ORP „Mewa", ORP „Jaskółka", ORP „Czajka" i ORP „Rybitwa". Okręty miały być wybudowane w stoczni PZInż w Modlinie, Warsztatach Portowych Marynarki Wojennej w Gdyni oraz w Stoczni Gdyńskiej. W 1937 r. zamówiono kolejne dwa okręty, które miały ulepszoną konstrukcję i silniejsze uzbrojenie przeciwlotnicze – ORP „Żuraw" oraz ORP „Czapla". Niestety, nie zostały one w pełni wyposażone do wybuchu wojny.

Minowce były niedużymi, ale nowoczesnymi jednostkami dostosowanymi do płytkich wód Bałtyku i Zatoki Gdańskiej. Mogły trałować, zaminowywać, patrolować wody przybrzeżne oraz zwalczać okręty podwodne.

„Mewa", „Jaskółka" i „Czapla" zostały zatopione we wrześniu 1939 r. przez niemieckie lotnictwo w portach wojennych na Helu i w Jastarni. ORP „Żuraw" został przejęty przez Niemców.

Dzięki temu, że postawiono na rozwój zbrojeniówki, polscy inżynierowie opracowali wiele prototypów, m.in. czołgi szturmowe czy samoloty PZL-38 Wilk, PZL-54 Ryś, PZL-56 Kania i PZL-62. Niestety, do 1939 r. udało się wprowadzić do wojska tylko nieliczne typy uzbrojenia własnej produkcji, np. Łosia. Jednak w 1939 r. gotowych do walki było tylko kilkadziesiąt takich maszyn. Z kolei nowoczesnych jak na tamte realia czołgów, lekkich 7TP, przekazano wojsku zaledwie ponad 100 sztuk. Do wojskowych magazynów trafiło ok. 3,5 tys. karabinów przeciwpancernych Ur, ale nie zdołano przeszkolić żołnierzy.

Od beryla do grota

To nie przypadek, że po kilkudziesięciu latach od pierwszych inwestycji COP przemysł zbrojeniowy najskuteczniej rozwija swój potencjał w miejscach wskazanych przed laty przez budowniczych przedwojennych fabryk.

Fabryka Broni Radom, wsławiona przed wojną, w epoce COP genialnymi konstrukcjami pistoletów vis, produkcją licencyjnych mauserów wz. 89 – w czasach konfliktu koreańskiego, a potem Układu Warszawskiego robiła pepesze, pamiętne pistolety TT i kałasznikowy. Zwłaszcza te ostatnie w szczycie zimnej wojny wytwarzano tysiącami. Z czasem w Łuczniku powstawała własna broń krótka i maszynowa, w tym karabinki automatyczne, następcy AK-47, z których największą karierę w armii zrobiły sprawdzone na froncie w Iraku i Afganistanie beryle oraz używane w policji i Straży Granicznej pistolety maszynowe Glauberyt.

Teraz FB Radom prowadzi wielkoseryjną produkcję nowoczesnych karabinków automatycznych MSBS Grot. Ma do tego warunki: w postawionym w ostatniej dekadzie za ponad 100 mln zł nowym fabrycznym kompleksie są starannie zaprojektowane hale produkcyjne, laboratoria, budynki administracyjne, strzelnice.

System MSBS 5,56 Grot skonstruowano w kraju od podstaw. Naukowcom z Wojskowej Akademii Technicznej i inżynierom Łucznika udało się zbudować automatyczną broń modułową, zgodną z najnowszymi, światowymi trendami. Różne rodzaje karabinków przeznaczone do konkretnych zadań będą miały takie same, zunifikowane elementy.

– Takie rozwiązanie obniża koszty produkcji, ułatwia wojskową logistykę – mówi Ryszard Woźniak, kierownik Zakładu Konstrukcji Specjalnych WAT, jeden z współtwórców broni.

Wspólne moduły MSBS będą więc wykorzystywane do budowy karabinka podstawowego, krótszego subkarabinka dla komandosów, karabinka wyborowego, granatnika czy karabinu maszynowego zasilanego z pojemnego magazynka. Broń można integrować z  nowoczesnymi celownikami i całą gamą osprzętu optoelektronicznego.

Żołnierze z karabinami GROT

Teraz przed radomską firmą historyczne zadanie: realizacja kontraktu na dostawę 53 tysięcy modułowych automatów nowego wzoru. Aby wywiązać się z gigantycznych, wartych 0,5 mld zł zamówień dla Wojsk Obrony Terytorialnej, Fabryka Broni Radom od miesięcy w ekspresowym tempie podnosi swe wytwórcze możliwości.

Eksperci oceniają, że radomski MSBS od powszechnie używanego w armii beryla dzieli cała epoka postępu i rozwoju broni strzeleckiej. Fachowcy zwracają uwagę zwłaszcza na liczne udogodnienia poprawiające ergonomię i funkcjonalność.

– Oferujemy cały system broni z możliwością jej indywidualnego konfigurowania, montażu urządzeń optyczno-celowniczych, oświetleniem taktycznym, z nożem-bagnetem – szeregiem innych nowoczesnych akcesoriów – opisują ambitny plan, szefowie Łucznika.

Wojskowi, obyci na bojowych misjach, dostrzegają zalety karabinka, ale też doradzają entuzjastom nowej broni cierpliwość. Dopiero doświadczenia z praktycznej eksploatacji MSBS w skrajnie trudnych warunkach bojowych dadzą odpowiedź, czy grotowi można naprawdę zaufać.

Raki i kraby ze Stalowej Woli

Do tradycji pierwszych przedwojennych fabryk COP i pionierskiego okresu II RP nawiązuje bez wątpienia Huta Stalowa Wola. Podkarpacka zbrojownia wyrosła z umiejscowionych na obrzeżach Puszczy Sandomierskiej Zakładów Południowych.

Już w przededniu wojny, po 800 dniach od wbicia na placu budowy pierwszej łopaty, w nowych halach montowano i testowano haubice polowe kal. 100 mm. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza teraz, gdy HSW w imponującym stylu wraca do swej pierwotnej artyleryjskiej misji. Huta realizuje bowiem największe dziś w zbrojeniówce zamówienie na 96 samobieżnych superdział 155 mm Krab i setek pojazdów towarzyszących za ponad 4 mld zł. Hitem eksportowym może się wkrótce okazać także Rak – jeden z najnowocześniejszych obecnie w Europie samobieżnych, zautomatyzowanych moździerzy 120 mm – całkowicie polskiej konstrukcji.

Dalekonośne haubice Krab, supermoździerze Rak ze Stalowej Woli wyznaczają dziś artyleryjskie standardy w siłach zbrojnych i budują technologiczne kompetencje całej krajowej zbrojeniówki. W drodze są też nowe konstrukcje HSW: bojowy wóz piechoty nowej generacji Borsuk czy zdalnie kierowana wieża bojowa, która znajdzie zastosowanie w wojskowych pojazdach pancernych przyszłości.

Huta Stalowa Wola: tak powstają Kraby. mat. pras.

Podkarpacka huta jak żaden inny zakład osadzony w tradycji COP szybko wyrasta na niekwestionowanego lidera przemysłu obronnego.

Droga do tego punktu nie była wcale prosta. Zakłady Południowe po wojnie powtórnie oficjalnie uruchomiono. Trzy lata później otrzymały nową nazwę – Huta Stalowa Wola. Podjęcie produkcji specjalnej w postaci sprzętu dla artylerii na licencji ówczesnego ZSRR nastąpiło w latach 50. Potem huta dostarczała własnej armii i przede wszystkim odbiorcy ze Wschodu armaty przeciwlotnicze, działa holowane i ciągniki artyleryjskie. Od 1957 r. HSW osiągnęła mistrzostwo w produkcji armaty D-10 przeznaczonej do czołgów T-54/55 rosyjskiej konstrukcji.

Równolegle na polski rynek i na eksport HSW produkowała morskie wyrzutnie rakietowe przeznaczone dla okrętów desantowych. Dominowała jednak produkcja licencyjna. Przykład? Lekki wielozadaniowy opancerzony ciągnik gąsienicowy MTLB powstał w zawrotnej liczbie ok. 6500 sztuk. Większość pojazdów wyjechała oczywiście do ZSRR.

Po roku 1980 nastał w HSW czas większej samodzielności: z konstrukcji MTLB wyrosły transportery minowania narzutowego Kroton, artyleryjskie wozy dowodzenia. W tym samym czasie HSW przejęła produkcję licencyjnej, samobieżnej haubicy kal. 122 mm Goździk. Do 1991 r. kilkaset goździków trafiło do zarówno do Wojska Polskiego, jak i sowieckiej artylerii.

Doświadczenia z budowy ciężkich pojazdów gąsienicowych wykorzystywano nie tylko w celach zbrojeniowych. W HSW w oparciu o gąsienicowe technologie zbudowano także kombinat całkowicie cywilnych ciężkich maszyn budowlanych.

Lata 90. były dla HSW czasem nawiązywania współpracy biznesowej z zachodnimi producentami uzbrojenia, a tym samym – wprowadzania do firmy nowych standardów zarówno w sferze organizacyjnej, jak i produkcyjnej. Wśród ówczesnych partnerów biznesowych można wymienić m.in. szwajcarską firmę Mowag czy austriacki Steyer.

Dwukrotnie w latach 2000–2009 HSW znalazła się na krawędzi bankructwa. Zbyt niski poziom zamówień w ramach „produkcji specjalnej" i skutki światowego kryzysu gospodarczego sprowadziły na HSW poważne kłopoty. W styczniu 2012 r. wyjściem wydawał się proces prywatyzacji produkcji cywilnej – maszyny budowlane zostały sprzedane chińskiemu inwestorowi. Odrodzenie hucie zapewniły jednak zamówienia wojskowe.

– Postęp w dziedzinie lufowej artylerii nie wziął się z niczego. Wojska lądowe po historycznym przełomie miały w miarę skonkretyzowany plan, a HSW wbrew codziennej mizerii zawczasu pomyślała o rozwoju technologii – tłumaczy Mariusz Cielma, ekspert militarny i szef „Nowej Techniki Wojskowej".

To dlatego m.in. polska artyleria wciąż jeszcze oparta na konstrukcjach wywodzących się z czasów Układu Warszawskiego szybko zmienia oblicze. – Dołączamy do grona właścicieli zupełnie przyzwoitych, własnych konstrukcji – oceniają eksperci.

Broń o dźwięcznych nazwach skorupiaków: haubice Krab, samobieżne moździerze Rak, wielolufowe wyrzutnie rakiet WR-40 Langusta, to dziś sztandarowe produkty HSW.

Armatohaubice Krab to bez wątpienia dzieło inżynierów HSW, choć, jak w przypadku każdej wyjątkowo złożonej konstrukcji, technologie huta pozyskiwała z różnych źródeł.

– To brzmi niewiarygodnie, ale podczas testowych strzelań na dystansie 30 km z uwzględnieniem aktualnych danych meteo rozrzut trafień wokół wyznaczonego punktu nie przekracza 15 m – mówi Piotr Wojciechowski, prezes prywatnej ożarowskiej grupy WB Electronics, która odpowiadała za cyfrowe systemy kierowania ogniem, środki komunikacji i elektronikę superdziała.

Moździerz Rak, też polskiej konstrukcji ma inne zalety – jest wyposażony w potężną armatę kaliber 120 mm z unikalnymi automatami ładowania. Polowe działo dzięki nowoczesnemu systemowi nawigacji określa w terenie swoją pozycję, a dzięki komputerowi pokładowemu i autonomicznym urządzeniom kierowania ogniem współpracującym z obserwacyjnymi dronami i radarami rozpoznania jest w stanie samodzielnie strzelać i niszczyć wskazane cele – miejsca koncentracji wrogich wojsk, ośrodki dowodzenia, umocnione punktu obrony nieprzyjaciela i fortyfikacje.

Supermoździerze Rak wyznaczają dziś artyleryjskie standardy w siłach zbrojnych. mat. pras.

Andrzej Kiński, szef pisma „Wojsko i Technika", twierdzi, że HSW zapracowała na swoją pozycję lidera polskiej zbrojeniówki, bo jest przykładem przemyślanych inwestycji i konsekwentnego budowania kompetencji firmy przez kolejne ekipy menedżerskie i zarządy. Huta wcześniej niż inne państwowe przedsiębiorstwa dostrzegła korzyści, jakie może przynieść współpraca z prywatnymi, innowacyjnymi spółkami przy realizacji trudnych programów zbrojeniowych.

Poprad i Pilica – nowe technologie

Teraz do stalowowolskich armat dołączają kolejne, zbudowane w kraju systemy: przeciwlotnicze rakietowo-lufowe zestawy Poprad oraz Pilica . Te produkty stołecznego PIT-Radwaru i Zakładów Mechanicznych Tarnów są na wskroś zautomatyzowane.

Na markę zbrojeniówki bez wątpienia pracują też Zakłady Mechaniczne Tarnów. Jeszcze kilka lat temu małopolski producent maszynowej broni strzeleckiej oraz szybkostrzelnych zestawów artyleryjskich wychodził z procesu trudnej restrukturyzacji i szukał swojej drogi. Dziś stał się liderem innowacji w regionie, włączył się do modernizacji armii i zdobywa umowy eksportowe, o których kiedyś mógł jedynie marzyć.

Na szerokie wody Tarnów wypłynął dzięki prorozwojowej strategii. Motorem postępu Zakładów Mechanicznych jest centrum badawcze sfinansowane głównie ze środków UE. To tam rodzą się coraz bardziej skomplikowane systemy uzbrojenia, wspomagane zaawansowaną elektroniką.

– Dla mnie Pilica to symbol technologicznego postępu Zakładów Mechanicznych – mówi Andrzej Kiński. Szef pisma „Wojsko i Technika" z satysfakcją obserwuje jak tarnowska firma się zmienia i nabiera rozpędu po latach restrukturyzacji i całej epoce powielania produkcji tej samej, licencyjnej broni, konstruowanej oczywiście w ZSRR.

W halach tarnowskiej fabryki wymieniono obrabiarki, zainstalowano nowe linie technologiczne. Oprócz uzbrojenia produkują tam wojskowe wyposażenie, takie jak kontenerowe strzelnice, które zrewolucjonizowały szkolenie żołnierzy. Rośnie eksport.

Technologie związane z uzbrojeniem pojawiły się w Zakładach Mechanicznych Tarnów na początku lat 50. XX w. Fabryka. która najpierw remontowała tabor kolejowy PKP. zaczynała od licencyjnej produkcji armat przeciwlotniczych i lotniczych działek pokładowych. W latach 60. w ZMT dominowały już wojskowe zamówienia na armaty przeciwlotnicze większych kalibrów, podwozia dla moździerzy i urządzeń radiolokacyjnych, a także karabiny maszynowe do transporterów Skot.

W  latach 70. w Tarnowie zaczęły powstawać pierwsze własne konstrukcje broni maszynowej i artyleryjskiego uzbrojenia przeciwlotniczego. Ważnymi produktami ZM Tarnów były lufy do armat morskich. Od lat 80. ubiegłego wieku zakłady przestawiają się na wyroby krajowe, modernizują i „polonizują" sprzęt licencyjny. Powstaje m.in. przeciwlotniczy zestaw artyleryjsko-rakietowy ZU-23-2MR. Przemiany lat 80. XX w., upadek ZSRR, a w konsekwencji załamanie wschodniego rynku zamówień wojskowych znów kieruje Tarnów na cywilny rynek – rusza produkcja obrabiarek sterowanych numerycznie. Dopiero wejście Polski do NATO i modernizacja armii przyspieszyły restrukturyzację państwowej firmy, włączonej obecnie do Polskiej Grupy Zbrojeniowej.

Dziś sztandarowymi produktami ZMT są zamawiane przez MON karabiny maszynowe, moździerze, cała rodzina karabinów wyborowych, takich jak Alex, Tor i Bor. To w Tarnowie powstaje też szybkostrzelna broń pokładowa, m.in. do uzbrojonych śmigłowców Głuszec. W małopolskiej firmie skonstruowano polskie granatniki rewolwerowe 40 mm, znane dotąd przede wszystkim z sojuszniczych misji i filmów o Rambo.

Tarnowska zbrojownia z powodzeniem wkracza w świat produkcji zintegrowanych i zautomatyzowanych systemów. Budowanie takiej broni wymaga zastosowania zaawansowanej elektroniki, systemów optycznych i nowoczesnych sensorów.

Dziś hitem rynkowym powinna być przeciwlotnicza Pilica – efekt połączenia podwójnie sprzężonych dział ZUR 23-2 i wyrzutni kierowanych przeciwlotniczych pocisków Grom. Broń została zintegrowana z wyrafinowaną elektroniką: radarami, środkami nowoczesnej łączności, systemami kierowania ogniem i informatycznego wsparcia dowodzenia.

Radarowa specjalizacja

Radary, integracja systemów radiolokacji i wsparcia dowodzenia to żywioł stworzonego jeszcze przed wojną Przemysłowego Instytutu Telekomunikacji w Warszawie. Dziś instytut zintegrowany z producentem radarów – stołecznym Radwarem – w spółkę PIT-Radwar stał się prawdziwym centrum wojskowej elektroniki Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Od lat 60. za sprawą grupy badaczy technologii mikrofalowych Wojskowej Akademii Technicznej Polska aspiruje do czołówki światowej radiolokacji. Już dekady temu cywilne i militarne systemy radarowe made in Poland sprzedawaliśmy za granicę – od krajów północnej Afryki po Indonezję.

Najnowszy mobilny radar przeciwlotniczy Bystra z PIT-Radwar – odporny na zakłócenia, z komputerową, cyfrową obróbką sygnałów – to produkt, którego nie powstydziłby się nikt z czołówki największych producentów sprzętu radiolokacyjnego na świecie. W Afganistanie swoje zalety potwierdziła np. stacja rozpoznania artyleryjskiego Liwiec, która pozwala śledzić tor lotu pocisków i rakiet, a także wskazywać miejsce ich wystrzelenia. W ofercie PIT-Radwar jest też cichy, mobilny radar morski RM 100, który automatycznie namierza cele na morzu, jest trudny do wykrycia i zniszczenia.

W tym roku MON za 0,55 mld zł kupiło w PIT-Radwar kolejne mobilne radiolokatory NUR 15M średniego zasięgu. Te trójwspółrzędne, mobilne stacje radiolokacyjne Odra polskiej konstrukcji szykowane są na czas kryzysu i wojnę. Doskonale się do tego nadają: ich anteny na wysięgnikach wykrywają i śledzą obiekty w przestrzeni powietrznej z odległości nawet 240 km, mogą obserwować trasy przemieszczania się 255 celów jednocześnie – do tego dokładnie określać ich położenie (współrzędne) – azymut, odległość i wysokość. Oczywiście radiolokatory TRS-15 M wyposażone są w zdolność automatycznego rozpoznawania powietrznych intruzów, czyli system identyfikacji swój-obcy. Ich sensory dostrzegą obiekty przelatujące na pułapie 30 km, a także bardzo nisko przemieszczające się np. drony.

To zresztą nie wszystkie atuty, jakimi dysponuje sensor Odra. Niektóre zdolności radaru są niejawne, np. możliwość wykrywania źródeł zakłóceń, czyli namierzania wrogich urządzeń walki radioelektronicznej. Można narzekać, że elektroniczne komponenty i procesory wciąż importujemy, ale najnowsze odry, zaprojektowane i zrobione na warszawskiej Pradze, to obecnie sprzęt reprezentujący w dziedzinie radiolokacji najwyższy światowy poziom. – I znak, że w sztuce budowania radarów wracamy na technologiczny szczyt – oceniają eksperci.

W ofercie PIT-Radwar są przygotowywane do przyszłej współpracy z rakietowym systemem Patriot wczesnego wykrywania powietrznych obiektów typu stealth (o ograniczonej wykrywalności) i „ciche" (nieemitujące mikrofal) systemy rozpoznania radiolokacyjnego PCL-PET.

Nowe superradary to niejedyny sprzęt, który armia kontraktuje w PIT-Radwar. Wojsko odbiera też zamówione kilka lat temu przeciwlotnicze zestawy rakietowe Poprad. Broń zainstalowana na opancerzonym pojeździe Żubr z prywatnej firmy AMZ Kutno, wyposażona jest w cztery wyrzutnie pocisków Grom/Piorun, komputer kierowania ogniem, głowicę śledząco-celowniczą z kamerą termowizyjną i laserowym dalmierzem.

Pioruny i gromy z Mesko

Pociski Grom – jedyna broń precyzyjna w ofercie polskiej zbrojeniówki, czyli przenośne, lekkie wyrzutnie przeciwlotniczych zestawów rakietowych, pochodzą ze skarżyskiego Mesko. Ta amunicyjna fabryka powstała przed wojną. Następcą Groma jest pocisk Piorun współtworzony przez warszawskie Centrum Rozwojowo-Wdrożeniowe Telesystem Mesko.

To broń wyjątkowo skuteczna na bliskich dystansach. Polskie lekkie rakietowe systemy przeciwlotnicze są dziełem zespołu naukowego nieżyjącego już prof. Zbigniewa Puzewicza, speca od wojskowego zastosowania laserów, byłego szefa Zespołu Elektroniki Kwantowej w Wojskowej Akademii Technicznej. To tam tworzono „inteligencję" pocisków, czyli głowice naprowadzające i urządzenia startowe systemu.

Grom/Piorun wprowadził polską zbrojeniówkę do ścisłej czołówki trzech państw (pozostałe to USA i Rosja) dysponujących technologiami przenośnej, inteligentnej broni przeciwlotniczej nowej generacji. Jeszcze skuteczniejsze pioruny, uznawane przez ekspertów za lepsze od amerykańskich stingerów, powstawały m.in. pod wpływem doświadczeń z użyciem gromów w konflikcie gruzińskim.

Skomplikowany elektroniczny układ jest w stanie aktywnie naprowadzać bojowy pocisk na cel na odległość ponad 6 km. W nowej broni udało się znacząco poprawić dokładność trafienia, co ma niebagatelne znaczenie przy zwalczaniu celów o małych wymiarach, takich jak rakiety manewrujące czy drony.

Nowy Piorun w odróżnieniu od Gromu dysponuje laserowym zapalnikiem zbliżeniowym, pozwalającym programować miejsce wybuchu i razić odłamkami obiekty znajdujące się w zasięgu odpalonej rakiety.

Nowe algorytmy zastosowane przy programowaniu głowicy zwiększają niemal dwukrotnie odporność systemu naprowadzania na zakłócenia. W nowocześniejszej wyrzutni piorunów zastosowano także celowniki termowizyjne, pozwalające operatorowi broni na jej efektywne użycie w warunkach nocnych, precyzyjne zaprogramowanie trybu pracy, odczytywanie wskazań systemu identyfikacji swój-obcy (IFF).

Zmienne losy polskiego pancerza

Zakłady Mechaniczne Bumar-Łabędy i gliwicki ośrodek konstruktorski OBRUM w Gliwicach lata świetności mają już za sobą. Ale przez trzy dekady począwszy od końca lat 50. z tych zbrojeniowych zakładów uruchomionych w poniemieckich fabrykach wyjechały tysiące czołgów. Hitem eksportowym był licencyjny, radzieckiej konstrukcji czołg T-55 – przez całe dekady podstawowa broń pancerna polskiej armii. Seryjna produkcja tej konstrukcji biła rekordy, bywały lata, że wytwarzano 350 pancerzy rocznie.

Nie gorzej było, gdy w Zakładach Mechanicznych Łabędy uruchomiono produkcję następcy: czołgu średniego T-72. Ta udana, również licencyjna rosyjska konstrukcja stała się z czasem najbardziej rozpowszechnionym modelem nie tylko w armiach państw Układu Warszawskiego, ale też tej części świata, która pozostawała w zasięgu politycznych i marketingowych wpływów ZSRR.

– Zbroiliśmy Afrykę, kraje arabskie i oczywiście ówczesnych sojuszników – mówi dr Henryk Knapczyk, związany z branżą, wybitny znawca broni pancernej. – Najpierw Moskwa długo blokowała polskim inżynierom „grzebanie" przy licencyjnych bojowych konstrukcjach, z czasem ograniczenia zmniejszono. W rodzimych pracowniach i zakładach wpierw powstawały własne pojazdy techniczne, „czołgi" inżynieryjne, samobieżne mosty na gąsienicowych podwoziach – oferowane z powodzeniem także za granicą, a potem modyfikacje tanków T-72 – takie jak PT-91, ze skomputeryzowanym systemem kierowania ogniem i reaktywnym pancerzem Erawa. Po pamiętnym kontrakcie eksportowym dla Malezji na początku tego wieku produkcja nowych czołgów została zaniechana, a na realizację ambitniejszych prac rozwojowych nie było pieniędzy. Zresztą wtedy fundusze były bardziej potrzebne na licencyjne, masowo produkowane w Siemianowicach Śląskich transportery kołowe Rosomak – zaprojektowane przez fińską Patrię – wspomina dr Knapczyk.

Niektórzy twierdzą, że dzięki modyfikacjom kolejnych tanków i pancernych wozów bojowych objawiły się w zbrojeniówce talenty inżynierów epoki cyfrowej.

W latach 80. powstał czołgowy system kierowania ogniem Merida (dla T-55), który innowacyjnością wzbudził sensację. W kolejnej dekadzie pod pancerzem zainstalowano skomputeryzowany system Drawa. Dziś w ofercie jest termalny zintegrowany zestaw Radew, a warszawskie Przemysłowe Centrum Elektrooptyki zbiera laury za technologiczny produkt naszych czasów: wielosensorowe głowice obserwacyjne i celowniki.

Korzystaliśmy m.in. z W. Stachiewicz „Przygotowania wojenne w Polsce 1935–1939" tom. 1; J. Gołębiowski „Przemysł wojenny w Polsce 1918–1939"; M. Jabłonowski „Wobec zagrożenia wojną. Wojsko a gospodarka II RP w latach 1935–1939".

Biznes
Praktycznie o przyszłości otwartego oprogramowania. Konferencja Open Source Day 2024 już 18 kwietnia
Biznes
Są unijne kary za łamanie sankcji wobec Rosji. Więzienie i ogromne grzywny
Biznes
Zwrot akcji w sprawie ratowania Poczty Polskiej. Andrzej Duda zablokuje wypłatę?
Materiał partnera
Promocja działań dla wspólnej przyszłości
Biznes
Anna Pruska, prezeska Comarchu: Ekspansja zagraniczna jest dla nas w tym roku kluczowa