To największa pokerowa zagrywka XXI wieku – takie opinie pojawiają się w amerykańskich mediach na temat planowanego spotkania Donalda Trumpa z dyktatorem Korei Płn. Kim Dzong Unem. Wprawdzie Waszyngton wyrażał już wcześniej gotowość do rozmów z dyktatorem, ale nie liczono się ze spotkaniem na szczycie.
Sensacją jest więc gotowość Trumpa do bezpośredniej rozmowy z człowiekiem rakietą jak nazywał Kima Dzong Una. Można ją odczytać jako wielki sukces amerykańskiej polityki zagranicznej, przede wszystkim Trumpa, który doprowadził do nałożenia na reżim Kima obroży dotkliwych sankcji gospodarczych, także z udziałem Chin. Otwarcie groził też Korei Płn. wojną.
Niewykluczone, że taka postawa USA mogła zmusić Kima do ustępstw. Innymi słowy Kim wystraszył się nieobliczalnego Trumpa. Do tego sprowadza się argumentacja prof. Haksoona Paika z południowokoreańskiego Sejong Institute, który udowadnia, że słowa prezydenta grożącego kilka miesięcy temu Korei Płn. „ogniem i gniewem jakiego świat nie widział" zrobiły wrażenie nie tylko w Pjongjangu, ale też w Seulu.
– Słyszeliśmy podobne słowa także z ust senatora Lindsey'a Grahama o morzu ofiar. Nieortodoksyjne poczynania Trumpa i jego chwiejne przywództwo zaniepokoiły obu koreańskich przywódców, że opcja militarna jest jednak możliwa – mówi prof. Haksoon Paik cytowany przez BBC .
Zgodnie z taką logiką oferta Kim Dzong Una, dotycząca denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego oraz moratorium na testy nuklearne i rakietowe, miałaby zapobiec prewencyjnemu atakowi USA i doprowadzić do osłabienia reżimu sankcji.