Deutsche Bank proponuje, by praca zdalna została obłożona podatkiem. Taka propozycja znalazła się wśród pomysłów ekonomistów banku na wychodzenie z kryzysu wywołanego pandemią przedstawionych w listopadowym numerze wydawanego przez Deustche Bank magazynu „Konzept”.
- Od lat potrzebowaliśmy nałożenia podatku na zdalnych pracowników – Covid po prostu sprawił, że jest to oczywiste. Mówiąc wprost, nasz system gospodarczy nie jest stworzony do radzenia sobie z ludźmi, którzy mogą się oddzielić od społeczeństwa funkcjonującego twarzą w twarz. Ci, którzy mogą pracować z domu otrzymują bezpośrednie i pośrednie finansowe korzyści i powinni być opodatkowani, by zapewnić łagodniejszy proces zmian dla tych, którzy będą nagle zbędni – twierdzi Luke Templeman, ekonomista Deutsche Banku.
Kluczowe założenia podatku od pracy zdalnej przedstawione przez Templemana wyglądają logicznie i zabezpieczają interes najmniej zarabiających pracowników zdalnych.
Po pierwsze, podatek obowiązywałby poza okresami, w których praca zdalna jest rekomendowana przez rząd, a do tego zwolnieni z niego mieliby być najmniej zarabiający oraz osoby samozatrudnione. Pracownikom etatowym podatek miałby opłacać pracodawca, ale tylko wtedy, gdy nie zapewniłby miejsca do stałej pracy w swojej siedzibie lub placówce. Pracownik płaciłby podatek sam, jeżeli sam zdecydowałby się na pracę zdalną.
Po drugie, stawka podatku miałaby wynosić 5 procent. Zdaniem ekonomisty, który powołał się w tekście na przykład osoby pracującej w USA i zarabiającej rocznie 55 tys. dolarów, przełożyłoby się to na faktyczne opodatkowanie w wysokości 10 dolarów dziennie, czyli mniej więcej tyle, jak stwierdza Templeman „ile wydaje się na dojazd do pracy, lunch czy robienie prania”. Przekładając to na bardziej polskie realia pracownik zarabiający 4 tys. złotych miesięcznie (licząc, że to jest podstawa opodatkowania) płaciłby 200 zł miesięcznie, co faktycznie może być kwota mniejszą niż oszczędności wynikające z braku dojazdów, kosztu posiłków poza domem itp.