Tracących przytomność traktowano jak bohaterów walki o sprawę. Podniecenie utrzymywało się tylko przez parę godzin, resztę czasu – kilkanaście dni – pracowano w ciszy i skupieniu. Uważano, by nikogo nie przeoczyć, ale to było coś więcej niż profesjonalizm. W ich działaniu była jakaś straszliwa, odwrócona nabożność. Do dołów ciskano królów i królowe, następców tronu i delfinów, książąt i ministrów. Trupy starców, dzieci i tych, którzy urodzili się martwi (za co teraz gotowano im gorącą owację). Cuchnąca, brudna maź, mieszanka czaszek, kości i palonego wapna kipiała, trawiąc tysiąc lat francuskiej monarchii. Odnaleźli, wygrzebali z podziemi i krucht prawie wszystko, co było im potrzebne. Jedynym wielkim nieobecnym na tej republikańskiej fecie okazał się Ludwik IX Święty. Szukano go długo i zawzięcie, pewnie właśnie dlatego wszystko się przeciągnęło. Bez niego, szczególnie jego sprawa, dla której się tam zebrali, mdleli ze smrodu i zmęczenia, nie została załatwiona do końca. Świętości ostatecznie nie udało się pogrzebać w zbiorowym grobie rewolucji.