Zupełnie nie spodziewałem się odkurzaczy, mimo że poleciałem do Kalifornii, żeby odwiedzić sad migdałowy, i wiedziałem, że zobaczę produkcję orzechów na wielką skalę. Na ponad trzystu osiemdziesięciu tysiącach hektarów rosną wyłącznie migdałowce, za których sprawą Dolina Kalifornijska dostarcza osiemdziesiąt jeden procent rocznej produkcji światowej migdałów. Każdego lata hydrauliczne otrząsarki przesuwają się przez sad, łapiąc chwytakami pień po pniu i wibrując. Zrzucają dojrzałe orzechy na ziemię w chmurze pyłu, liści i wyschniętych łupin. Gdyby tylko na tym polegały zbiory migdałów, sady mogłyby być pełne rodzimych pszczół. Pożywiałyby się na drzewach już w lutym, a wraz z nastaniem wiosny i lata cieszyły różnymi dzikimi kwiatami i międzyplonami w podszyciu. Lecz gdy jechaliśmy na północ z Sacramento, mijając rosnące wzdłuż drogi sady, szybko zrozumiałem, dlaczego przemysł migdałowy ma taki problem z pszczołami. Pod drzewami nie rosło zupełnie nic – ani jeden kwiatek, chwast, nawet źdźbło trawy. Intensywne koszenie i herbicydy nie ograniczyły wegetacji, tylko zupełnie ją wyeliminowały, pozostawiając gołą ziemię przywodzącą na myśl pylisty krajobraz księżycowy.
– To z powodu zbiorów, podczas których orzechy wciąga się odkurzaczami – wyjaśnił mój przewodnik tego dnia, specjalista od zapylania Eric Lee-Mäder. Za otrząsarkami podążają specjalne maszyny zamiatające, układając rozsypane orzechy w schludne rządki, które następnie zostają wessane przez kolejne urządzenie przypominające odkurzacz. Ten wysokoefektywny system wymaga absolutnie czystego podłoża i nie ma co się dziwić, że branżowe podręczniki określają przestrzeń pod migdałowcami mianem „podłogi". Gdyby rozprzestrzeniły się tu inne rośliny, trudniej byłoby zbierać migdały – przypominałoby to wybieranie okruszków z gęstego dywanu. Co więcej, roślinność zapewniłaby schronienie gryzoniom zjadającym orzechy oraz zatrzymałaby wodę, podnosząc ryzyko zarażenia salmonellą i innymi patogenami. Utrzymywanie czystych podłóg pomaga hodowcom zachować zbiory w sterylnych warunkach i zwiększa efektywność upraw, ale oznacza również, że rozległe kalifornijskie sady migdałowe nie oferują żadnego habitatu dla pszczół. Co z kolei niesie konsekwencje dla plonów, które nie mogą powstać bez zapylania.
– Pracujemy teraz nad ponad czterema tysiącami hektarów migdałowców – powiedział Eric, dodając, że znacznie wzrosła liczba plantatorów, którzy chcą działać na rzecz poprawy sytuacji pszczół, a on jako jeden z dyrektorów działu ochrony zapylaczy w Stowarzyszeniu Xerces ma możliwość ich wesprzeć. Xerces, założone w 1971 r. i nazwane na cześć wymarłego gatunku motyli z Kalifornii, jest jedyną dużą organizacją non profit w Ameryce Północnej zajmującą się ochroną owadów i innych bezkręgowców. Eric wstąpił w jego szeregi w 2008 r., gdy z powodu CCD międzynarodowa uwaga publiczna skupiła się na problemie pszczół. Od tamtej pory grupa stale się rozwija, głównie dzięki rosnącej społecznej trosce o zapylacze. – Byłem chyba piątym lub szóstym członkiem personelu – wyznał. – Teraz jest nas pięćdziesięcioro. – Z tych samych przyczyn dwie podobne organizacje mogły zakorzenić się i przetrwać w Wielkiej Brytanii: Buglife (założona w 2002 r.) i Fundusz Ochrony Trzmieli (założony w 2006 r.). Wszystkie te grupy pomogły przekuć rosnące zainteresowanie pszczołami w konkretne działania – na przykład wciągnięcie hawajskiej samotki na amerykańską listę gatunków zagrożonych, kontrolę zastosowania pestycydów czy stworzenie pierwszego na świecie rezerwatu trzmieli w Loch Leven w Szkocji. Od lat śledzę podobne inicjatywy z pełnym rezerwy zainteresowaniem osoby wypisującej co roku czek z dotacją, ale teraz zapragnąłem dowiedzieć się więcej. Co dokładnie oznacza „promowanie ochrony i rekonstrukcji habitatu" pszczół i, co ważniejsze, czy to przynosi efekty? Gdy Eric zaprosił mnie, bym spędził z nim dzień w terenie, chętnie skorzystałem z okazji.
– Dziś zobaczymy, jak to wygląda na początku i na końcu – powiedział, gdy mijaliśmy ogromne sady migdałowe, czasami też pistacjowe i oliwne, a sporadycznie pola słoneczników, pomidorów czy ryżu. Spieszyliśmy się do naszego pierwszego przystanku – farmy, na której właśnie wprowadzono program ochrony pszczół, a potem Eric zamierzał pokazać mi pięknie utrzymany półtorakilometrowej długości żywopłot, jeden z pierwszych projektów, nad którymi pracował w Xercesie. W pobliżu miasteczka Orland skręciliśmy z autostrady i zdołaliśmy zdezorientować nawigację samochodową, jadąc przez labirynt identycznych dróg wiodących przez sady. – Miejscowe rośliny! – wykrzyknął nagle Eric i wcisnął hamulec. Widok rowu porośniętego doględką oznaczał, że dotarliśmy na miejsce.