Depresja jest zaskakująco powszechnym zjawiskiem. Dziś człowiek może już bez wstydu przyznać, że należy do jednej szóstej populacji, która cierpi na depresję albo zażywa antydepresanty. W latach 2017–2018 w Wielkiej Brytanii przepisano je około 7,3 miliona osób, a ponad połowa z nich zażywała je również w dwóch poprzednich latach.
Thomas wiódł spokojne, pozbawione dramatyzmu życie i był żarliwym chrześcijaninem. Miał kochającą żonę i dwójkę dzieci, które uwielbiał. Pracował jako kierowca ciężarówki. W trasie mógł liczyć na swego rodzaju spokój; z punktu widzenia Thomasa samotność i monotonia należały do zalet tego zawodu. Trzy lata wcześniej przydarzył mu się dość poważny epizod depresyjny. Doszło do tego bez wyraźnej przyczyny, bez jednoznacznego katalizatora. Zapadł na coś, co psychiatrzy określają mianem depresji endogennej (dosłownie: „pochodzącej z wewnątrz"). Na szczęście jego organizm dobrze zareagował na leki antydepresyjne i mężczyzna mógł wrócić do pracy. Rzecz w tym, że nie poinformował swojego pracodawcy (ani Urzędu Rejestracji Pojazdów i Kierowców), że zalecono mu dalsze zażywanie leków. Było to poważne przeoczenie. Co prawda nie stwarzał zagrożenia na drodze – nie był niestabilny emocjonalnie, nie miał myśli samobójczych, leki nie wprawiały go w stan ospałości – ale gdyby coś się stało i sprawa wyszłaby na jaw, mógłby się znaleźć w poważnych kłopotach. Poza tym kłamał, a w jego świecie był to grzech.