W wielkim mieście biedy nie widać. Pod warszawską szkołą moich dzieci parkują kosztowne auta, w szatni stoją markowe buciki po 200 złotych para. Wystarczy jednak wjechać do Polski od strony zachodniej, a tuż przy granicy powita nas przaśna reklama domu publicznego i rzęsiście oświetlona budka „Przekręcanie liczników 24h", co oprócz tego, że okrywa nas wstydem, przypomina, że to biedny kraj. Nie chodzi jednak tylko o to, że część z nas nie ma internetu, ale też o to, że coraz liczniej nie mamy nic do chleba. Co gorsza, nawet praca nie chroni tu już przed ubóstwem.