Że w kryzysach wykuwa się europejski konsensus. Gdyby tak było, odsetek respondentów opowiadających się za wyjściem z Unii przestałby nieustannie rosnąć. A tak się nie dzieje nawet w krajach, które zakładały europejskie wspólnoty. Choćby we Włoszech, gdzie już 49 proc. obywateli chciałoby UE opuścić.
I właśnie biorąc pod uwagę te antyeuropejskie nastroje, warto popatrzeć na ostatni szczyt jako ten, który może się przyczynić do dalszej destabilizacji Unii. Z jednej strony podjęto precedensową decyzję, by UE wspólnie się zadłużyła i stworzyła fundusz do walki z kryzysem. Wielu obserwatorów uznało to za przełom. Dotychczas największym wrogiem takiego rozwiązania były Niemcy, rozumiejąc jednak potrzeby chwili, kanclerz Angela Merkel przedłożyła przetrwanie Unii ponad niemiecką skłonność do trzymania budżetu w ryzach. Jednak inna podjęta na szczycie decyzja może mocno uderzyć w europejskie wartości. I wcale nie mam na myśli wpisania po raz pierwszy do unijnych zapisów budżetowych praworządności ani tego, że zapis ten jest nieostry. Chodzi o coś znacznie poważniejszego. Państwa bogatej Północy chciały redukcji funduszu ratunkowego aż o dwie piąte. Ostatecznie ścięto go niemal o jedną czwartą.