Ale że na polskim YouTubie pobiją światową gwiazdę Eda Sheerana? I że wszystkie utwory z tej płyty zajmą w serwisie Spotify pierwsze 15 miejsc wśród najczęściej słuchanych piosenek w kraju? Tak, na miejscu 15. plasuje się... intro albumu. A podobno młodzież nie słucha już całych płyt, tylko single.
To kolejny dowód, że w polskiej muzyce popularnej jest rap, a dalej długo, długo nic. W gimnazjach i szkołach średnich rap to po prostu mainstream. Taco i Queba nie są jednak hiphopowymi gwiazdkami wykreowanymi przez wielkie wydawnictwa, lecz raperami, którzy sami wydeptali swoje ścieżki. Wspólnym albumem robią duży krok na sam szczyt.
Taco Hemingway już po pierwszym demo, amatorskim minialbumie, został okrzyknięty głosem pokolenia. „Trójkąt warszawski" był nie tylko fabularnym przewodnikiem po modnych miejscach, ale też opowieścią o stylu życiu i problemach młodych ludzi, którym nikt wcześniej nie potrafił tak zgrabnie oddać głosu. Po drugiej płycie pt. „Umowa o dzieło" przypięto mu łatkę „korporapera", ale w jego tekstach wielkomiejska młodzież znowu przeglądała się jak w lustrze.
Quebonafide można nazwać wiecznym rewolucjonistą. Od początku odrzucał przyjęte zasady, wszystko robił po swojemu. Szybko porzucił bitwy freestyle'owe, czyli rapową improwizację, bo stawiał sobie dużo większe cele. Nagrywana w różnych stronach świata „Egzotyka" okryła się podwójną platyną – nikt w 2017 r. nie sprzedał w Polsce więcej płyt. Que wszystko robił z wielki rozmachem, ale na własną rękę, więc z nikim nie musiał się dzielić zyskami. Raper stał się firmą – QueQuality. I pokazał, jak powinno się robić biznes muzyczny w XXI w.
Drogi obu raperów były nietypowe. Trudno jednak nie zauważyć, że sporo ich różni, tworzą inną muzykę, trafia ona do innych odbiorców. W czerwcu 2017 r. grali po sobie na wielkim plenerowym koncercie na Dworcu Warszawa Główna. Widać było, że na Quebę pod samą scenę pchali się w miarę typowi fani rapu, a na Taco – młodsi (młodsze), często z rodzicami, ubrani raczej niehiphopowo.