Jak?
Po wywalczeniu mistrzostwa Polski ze Śląskiem podczas fety na rynku zaśpiewałem bardzo brzydko o Legii. Dostałem karę finansową, zawieszono mnie na cztery mecze. Słusznie wszyscy ocenili mnie bardzo negatywnie. To zachowanie było zupełnie nie w moim stylu. Tyle że kara finansowa i zawieszenie wcale nie bolały najbardziej, najgorsze było to, że musiałem tłumaczyć się najbliższym. Nie wiedziałem jak. Że zmęczenie, że emocje wzięły górę, że poszedłem za tłumem, ale tak naprawdę wiedziałem, że szukam usprawiedliwienia na siłę. Byłem lepszy na boisku, zdobyłem mistrzostwo Polski, nie potrzebowałem dodatkowego pokazywania wyższości w tamtym momencie.
Kamil Kosowski, pana starszy kolega z reprezentacji Polski, często powtarza: „Byle bez wstydu".
No to mówi tak, jak myślę. Moi rodzice mają swoje życie, spotykają się ze znajomymi, a ja jestem ich wizytówką. Za ten czas, który mi poświęcili, za wychowanie, mają prawo do jednego – żeby się za mnie nie wstydzić. Co to dla nich za przyjemność, kiedy wszyscy o ich synu mówią, że zachował się jak pajac. Albo kiedy wstydzą się za mnie przyjaciele, z którymi jeżdżę na urlop? Przegiąłem nieraz, później w domu zastanawiałem się dlaczego, po co to zrobiłem. Chęć uniknięcia wstydu może dobrze pokierować życiem. Z tych bolesnych lekcji też można wyciągnąć dobre wnioski – mogą motywować, wzmacniać, budować. Głowa jest po to, żeby jej używać, a nie po to, żeby nosić na niej żel.
A może ta pana grzeczność to był trochę wyrachowany wybór? Michał Żewłakow też zawsze pięknie mówił, a nie był aniołem.
Ale ja się na Michale wzorowałem. Kiedy trafiłem do reprezentacji, zobaczyłem człowieka, który mówi ładnie po polsku, jest inteligentny i nie zachowuje się jak burak. Tacy ludzie bardzo mi imponowali, było mi do nich blisko, chciałem być taki jak oni. Poza boiskiem, ale na boisku także. Zna mnie pan od kilkunastu lat, pamięta pan, jak się zachowywałem, jak się ubierałem i jakie nosiłem fryzury, jednak chyba ciężko znaleźć jakiś przykład, kiedy kompletnie zawaliłem. Jak się umówiłem na wywiad, to przychodziłem, nigdy nie wykręcałem się tym, że mi się nie chce albo muszę odpocząć. Dużą część kibiców mam po swojej stronie, jakoś udało mi się ich do siebie przekonać. Chociaż nie ukrywam, że wiele rzeczy zrobiłbym teraz inaczej. Zawsze ma się coś za uszami, a że ja uszy mam duże, to pewnie dużo mi się tam mieści.
Pana tata był piłkarzem. Ojciec piłkarz to skarb czy utrapienie?
Jedno i drugie. Tata wiele rzeczy rozumiał jako pierwszy, bo sam to przeżywał. Przekazywał mi swoją wiedzę, spokojnie tłumaczył. Wiedział także, z jakimi wyrzeczeniami wiąże się profesjonalna kariera. Jak miałem 12, 13 lat czy nawet później, szliśmy na boisko, by odbębnić rytuał – tata musiał pokazać, że coś umie lepiej ode mnie. Zresztą on w wielu piłkarskich kwestiach nadal uważa, że jest lepszy. Ciężko jednak było wtedy, gdy zawsze mówił o błędach, gdy nie był ojcem, tylko trenerem. Czasami chciałem, żeby po prostu powiedział, że będzie dobrze i żebym się nie martwił, ale on ciągle chciał, żebym był lepszy. Poprawiał mnie: „Zobacz, za bardzo się odchylasz, nic dziwnego, że ci nie wychodzi" – mówił. A wtedy słychać było mamę z drugiego pokoju: „Stefan! Zostaw go już, przestań już do niego mówić!". I Stefan się wkurzał. Uważał, że pretensje do niego są nieuzasadnione, że wszyscy mogą mnie krytykować, tylko nie on, że wszystkich dokoła słucham, tylko nie jego. I że jak coś powie, to zarzuci mu się, że się nie zna.
Jest coś takiego, co wyniósł pan z domu i bardzo chciałby przekazać swojemu dziecku?
Wydaje się to banalne i proste, ale chciałbym, żeby Michalina była normalną, grzeczną dziewczyną, która wie, jak zachować się w danej sytuacji. Musi szanować każdego człowieka. Tak, ja zawsze szanowałem innych, niezależnie od statusu, pieniędzy i pozycji. Jeśli okazuje się szacunek, życie później to oddaje. Może nie od razu, może czasem za mało, może trzeba długo czekać, ale oddaje. Nie miałem problemu z rozmową z kimś, kto jej potrzebował, kto uważał, że może mu pomóc albo sprawić przyjemność. Byłem fair wobec kibiców i dziennikarzy. Wiedziałem, że od was też zależę. Mówiłem otwarcie, nie oszukiwałem, nie trzeba było ciągnąć mnie za język. To także dzięki dziennikarzom mam teraz tak dobre relacje z kibicami.
Długo z pana żartowano, gdy przyznał pan, że oddawał zarobione pieniądze mamie?
Bardzo długo. I do końca nie wiedziałem, dlaczego jest to odbierane jako coś śmiesznego. Każdy komuś oddawał pieniądze – menedżerowi, doradcy, a ja mamie. Ufałem jej i chyba nie ma w tym nic dziwnego. Było to dla mnie komfortowe, czułem się bezpiecznie, miałem pewność, że nikt mi tych pieniędzy nie gwizdnie. To było rozsądne. Teraz pieniędzy już tak bezpośrednio nie przekazuję, ale mamy wspólne interesy.
Pana córka już dobrze wie, kim jest jej tata?
Kiedyś w szkole dzieciaki wspólnie postanowiły, że wezmą udział w castingu do jakiegoś programu telewizyjnego. Żona przekonała mnie, że Michalina bardzo chce spróbować swoich sił, a ja nie widziałem w tym nic złego. Trzeba było powiedzieć parę słów przed kamerą. Takie tam: jak się nazywasz, ile masz lat, co lubisz robić. Miśka wypaliła na koniec, przez nikogo niepytana: „A mój tata nazywa się Sebastian Mila i jest piłkarzem". Kiedy żona mi to opowiedziała, nie mogłem uwierzyć, nie wiedziałem, co małą pchnęło, żeby tak powiedzieć. Prawie zapadłem się pod ziemię ze wstydu, uznałem, że ludzie pomyślą, że my ją tak uczymy, że trzeba mówić, że tata jest znaną osobą. Tłumaczyłem później, żeby tak nie robiła, ale dzieciakowi nie wytłumaczysz.
Da się z panem w domu wytrzymać, kiedy przychodzi gorszy moment? Tak piękne mówił pan o Nawałce, ale trener w końcu pana na mistrzostwa Europy we Francji nie powołał.
To były fatalne chwile w moim życiu. Trochę przeczuwałem, co się święci, jestem już starszym zawodnikiem, pewne rzeczy analizowałem, obliczałem swoje szanse. Marzyłem o powołaniu, ale widziałem swoich konkurentów do miejsca w składzie. Mieli świetne sezony przed mistrzostwami, dobrze im szło w klubach, byli ode mnie młodsi. Nie czułem się pewniakiem, nie szacowałem na wyrost. Wniosek, że Nawałka powinien mnie wziąć do Francji, bo byłem w tej kadrze wcześniej, zamiast kogoś, kto był w świetnej formie, byłby bez sensu i zaprzeczałby zasadom trenera.
Pamięta pan, kiedy dowiedział się, że nie jedzie na mistrzostwa?
Trener zadzwonił i powiedział, że nadszedł czas trudnych decyzji. Zakomunikował mi, że nie będę w drużynie, i przyjąłem to ze spokojem. Podziękowałem mu, że zmienił moje życie i dowartościował jako piłkarza i człowieka. Cały czas darzę wielką sympatią trenera, piłkarzy i prezesa Zbigniewa Bońka. To są bardzo bliskie mi osoby. Przy nich urosłem. A że większość tej drużyny to ci sami ludzie, z którymi miałem styczność, kiedy byłem w kadrze, nawet po słabym meczu nie zostaną przeze mnie ocenieni negatywnie. Wiem, że się obronią. I pozostaję wiernym kibicem.
Pojechał pan na Euro jako ekspert „Przeglądu Sportowego". Nie chciał pan się wyciszyć, odpocząć?
Nie przyjąłem tej propozycji od razu. Byłem rozbity, nie strawiłem jeszcze do końca decyzji Nawałki, poprosiłem o dwa dni namysłu. Żona mnie przekonała, powiedziała, że będę blisko drużyny, że to dla mnie najlepsze i będzie stanowiło pewnego rodzaju lekarstwo. Ula miała dobry pomysł. Poznałem pracę dziennikarzy, zrozumiałem, jakie to trudne ciągle jeździć, gadać, pisać, umawiać się i zależeć od tego, czy jakiś zawodnik idzie na drzemkę, czy nie.
Ma pan jeszcze jakieś sportowe marzenia?
Trudno jeszcze mieć jakieś wielkie. Jak byłem młody, to wchodziłem na miejsce starszych zawodników, a teraz sam muszę zrobić miejsce dla młodszych. Przychodzi zmiana pokoleniowa, na którą nie ma co się obrażać, bo nie oszuka się organizmu. Coś powoli gaśnie, muszę się do tego przygotować, zgasić światło i zapalić je w innym pokoju.
A nie marzy się panu takie pożegnanie z kadrą, jakie miał Artur Boruc?
Artur na takie pożegnanie zasłużył, sam się wzruszyłem, kiedy schodził z boiska po raz ostatni jako reprezentant Polski. Tak nie żegna się każdego, tylko wybitnych. Ja już i tak dużo dostałem od życia i to mi wystarczy.
Teraz turyści już powoli wracają z Pjongczangu, a kibice zaczną czekać, kiedy prawdziwi sportowcy wyjadą na mistrzostwa świata do Rosji.
Nie dam się nabrać, nie wciągnie mnie pan w to. Media społecznościowe bardzo zbliżyły kibiców do sportowców i pewne granice zostały przekroczone. Miały pokazać nas z innej strony, miały pomóc kibicom w tym, by nas lepiej poznali, chcieliśmy się pochwalić, ile fajnych rzeczy robimy, jak ciężko pracujemy. Ten bezpośredni kontakt bywa trudny, z niektórymi komentarzami trzeba po prostu dawać sobie radę, inne traktować z przymrużeniem oka, ale kiedy zaczepiana jest rodzina, dzieci, to znaczy, że trzeba powiedzieć głośne „stop". Weronika Nowakowska, która dość brzydko odpowiedziała hejterom, później przepraszała za swoje zachowanie. Dobrze powiedziała, że jako reprezentantka Polski nie powinna sobie na takie słowa pozwolić. Jednak trudno odmówić jej racji, kiedy poczyta się, z czym musiała się zderzyć.
Piłkarze są odporniejsi na internetowy szlam?
Mamy mecze ligowe w każdym tygodniu, to pewnie i skóry mamy grubsze. Ale nienawiści jest dużo. Wydaje mi się, że piłkarze mają jednak więcej dystansu, wolą przymknąć oko, pewne rzeczy przestały ich ruszać. Po drugim, trzecim razie, kiedy traci się nerwy, przychodzi zobojętnienie. Trudno traktować poważnie kogoś, kto ocenia boksera po nokaucie, że do niczego się nie nadaje. Przegrał walkę, do której przygotowywał się cztery miesiące, dał się zaskoczyć jednym lewym sierpowym. To nie znaczy, że jest nikim, to nie znaczy, że nie wróci na szczyt. Wiedzieliśmy, kogo na igrzyskach stać na medal. Piłkarzom też nie można kazać jechać do Rosji po złoto.
To po co pojadą?
Wziąć tyle, ile się da. Grupa jest bardzo trudna, a jak się z niej wyjdzie, to trafia się na Anglię albo Belgię. Piłkarze Nawałki na pewno nie boją się presji. Możecie pompować balonik, mnie to zawsze pomagało. Mam nadzieję, że gdy będą grali Polacy, na ulicach będzie pusto, a pizzy do domu nie zamówię, bo się nie dodzwonię. To będzie znaczyło, że ludzie wierzą w naszą drużynę. Nie traciliby czasu, gdyby wierzyć nie było warto. ©?
—rozmawiał Michał Kołodziejczyk
naczelny WP Sportowe Fakty
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95