Prezydent informuje wyborców, że Unia Europejska (którą kompendium amerykańskiej wiedzy o świecie, CIA World Factbook, określa jako „niemający precedensu fenomen historyczny") to „jakaś wyimaginowana wspólnota", której tak naprawdę nie ma. Premier oznajmia, że to on sam wynegocjował warunki członkostwa Polski w tejże wyimaginowanej wspólnocie, choć – jak rozumiem – dotąd twierdził, że są to raczej warunki złe. Następnie wygodnie dojeżdża na wiec do Świebodzina oddaną do użytku wiele lat temu autostradą A2, po czym wysiada z limuzyny i ogłasza, że jego poprzednicy w ogóle żadnych dróg nie wybudowali, więc autostrady, którą przyjechał zapewne też nie ma. Ale ostatnio (nieco przecząc poprzednim wypowiedziom swoim i prezydenta) stwierdził, że jednak jakieś pieniądze z Unii są, tyle że jest ich znacznie mniej, niż rząd odebrał VAT-owskiej mafii i że służą tylko budowie chodników, bez których (jak się domyślam) znakomicie moglibyśmy się obejść. Zwłaszcza że już wkrótce zamiast żmudnego marszu chodnikami i jazdy nieistniejącymi autostradami będziemy poruszać się fruwającym w powietrzu milionem elektrycznych aut i lewitującymi nad torami pociągami Lux Torpeda.

Ponieważ alternatywne prawdy wyborcze istnieją sobie obok prawd obiektywnych (i wcale im takie współistnienie nie przeszkadza), wydaje się stratą czasu sięganie do arytmetyki i dowodzenie, że kilkanaście miliardów złotych, o które według rzetelnych ocen łącznie wzrosła od roku 2015 ściągalność VAT, to naprawdę nieco mniej od około 45 miliardów złotych, które dostajemy średnio co roku z budżetu Unii (na czysto, po odliczeniu składek). Tak samo jak stratą czasu jest wyliczanie kilometrów autostrad, dróg i linii kolejowych zbudowanych dzięki finansowaniu unijnemu, nie mówiąc już o innych wydatkach. Zmysłom można w końcu nie dowierzać – kto wie, może te autostrady to tylko iluzja, a prawdziwy jest milion elektrycznych aut, które już są, tylko zawodne zmysły nie pozwalają ich dostrzec?

Zmysły mogą zawodzić, ale swojej pamięci raczej powinniśmy ufać. Parę tygodni temu napisałem zmyśloną notatkę dla prezydenta (o którą nikt mnie oczywiście nie prosił), wyjaśniając, dlaczego Unia to nie jest „wyimaginowana wspólnota", ale źródło pracy i rosnących dochodów milionów Polaków. Dziś spróbuję więc zastanowić się nad krótką aide-mémoire (notatką służącą – zgodnie z nazwą – zapamiętaniu ważnych konkluzji spotkań lub dokumentów). Jeśli pan premier sobie przypomina, to trzy lata temu sam ogłosił strategię rozwoju gospodarczego, której kluczowym celem był wzrost inwestycji do 25 proc. PKB, a głównym narzędziem unowocześnienia gospodarki wydanie na rozwój biliona złotych, w większości pochodzących z pieniędzy Unii. Dziś się dowiadujemy, że właściwie to dobrze, że mamy najniższą stopę inwestycji od 28 lat, bo dzięki temu ludzie mogą więcej konsumować. A unijne pieniądze (większość owego biliona złotych, które zgodnie ze strategią miały umożliwić technologiczny skok Polski) to tylko pieniądze „na chodniki".

Obawiam się więc, że pan premier zapewne cierpi na przejściowe problemy z pamięcią, zapominając o strategii rozwoju, którą stworzył i zobowiązał się realizować. Może więc pomogłaby krótka aide-mémoire?