Ogranicza się ona do zwrotu części opłat (spreadów) ściąganych przez banki przy wirtualnej operacji „wymiany" franków na złote i złotych na franki.
Operacja ta była dla banków mało kosztowna – natomiast ich klienci obciążani byli ogromnymi i dowolnie ustalanymi marżami, stanowiącymi dodatkowy zysk banków. Mało kto nie zgadza się z tezą, że zyski te banki rzeczywiście powinny zwrócić.
Obecna propozycja ustawy jest krokiem we właściwą stronę w tym sensie, że poszukuje kompromisu między interesem grupy kilkuset tysięcy frankowych kredytobiorców a interesem – no właśnie, nie banków, ale milionów posiadaczy oszczędności i milionów obywateli, którzy w razie maksymalnego „ulżenia" frankowiczom musieliby się składać na ratowanie systemu bankowego.
Problem jest natomiast taki, że najważniejszą dla gospodarki (i potencjalnie najkosztowniejszą) sprawę korzystnego dla klientów przewalutowania kredytów na złotówkowe nowa propozycja odkłada na przyszłość. A konkretnie mówiąc, do decyzji Komisji Nadzoru Finansowego i NBP, które wspólnie miałyby dopiero stworzyć mechanizmy regulacyjne zachęcające – a właściwie zmuszające – banki do dobrowolnego zawierania z klientami umów o przewalutowanie.
Osobiście uważam rozwiązanie „wymuszonej dobrowolności" za najlepsze, ograniczające koszty i ryzyko dla całej gospodarki, a także biorące pod uwagę sytuację poszczególnych kredytobiorców. Jestem też pewny, że nadzór finansowy może wypracować takie narzędzia regulacyjne, które rzeczywiście zachęcą banki do szukania możliwości przewalutowania kredytów poprzez radykalny wzrost kosztów związanych z utrzymywaniem w portfelu kredytów frankowych.