William H. Janeway, znany inwestor i finansowy, insider Doliny Krzemowej, w książce o roli kapitalistów dysponujących kapitałem wysokiego ryzyka (venture capitalists) w innowacyjnej gospodarce zwraca uwagę na decydującą rolę wydatków zbrojeniowych państwa. Inwestorzy prywatni i służące im instytucje finansowe podążają ich tropem. Podobnie rzecz się ma w innych krajach, które dużo wydają na zbrojenia, zwłaszcza w Izraelu. Innowacje powstają więc ze swoiście rozumianego „nadmiaru bogactwa". Tak dzieje się tylko w gospodarkach najwyżej rozwiniętych. Kraje średnio rozwinięte, zwłaszcza o dużym udziale własności państwowej, nie powinny podążać tą drogą, bo grozi im taki finał, jak gierkowskiej Polsce.
W krajach średnio rozwiniętych, gdzie pieniądze można wydawać tylko na dobrze uzasadnione cele o wysokim prawdopodobieństwie realizacji, gospodarkę napędzają nieznane na rynku zastosowania istniejących już rozwiązań technologicznych, ekonomicznych (finansowych) i społecznych. Nie są to więc wynalazki, tylko raczej lokalne „odkrycia".
Aby zilustrować tę tezę, posłużę się przykładami dwóch absolwentów Akademii Leona Koźmińskiego. Pierwszy z nich, nazwijmy go p. Maciejem, po skończeniu studiów znalazł się w prowincjonalnym ośrodku, gdzie wypadło mu prowadzić rodzinny biznes: małą agencję turystyczną. Biznes szedł kiepsko ze względu na coraz częstsze zastosowanie internetu i konkurencję agencji z niedalekiego ośrodka wielkomiejskiego. Pewnego razu p. Maciej spotkał przypadkiem kompletnie zagubioną parę Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy wybrali się w tamte strony na poszukiwanie korzeni rodzinnych. Z udzielonej im pomocy zrodziła się innowacyjna koncepcja biznesu. Obejmuje „szytą na miarę usługę": przygotowanie drzewa genealogicznego przez historyków na podstawie dostępnych dokumentów, zorganizowanie wizyty w rodzinnych stronach i spotkań z rodziną. Biznes rozwija w oparciu o ten na pozór prosty pomysł.
Pan Waldek jest właścicielem niewielkiego przedsiębiorstwa wyspecjalizowanego w mechanice precyzyjnej. Przez lata był podwykonawcą urządzeń dla koncernów samochodowych i całkowicie uzależnił się od ich zleceń. Kryzys 2008 r. niemal z dnia na dzień pozbawił go chleba.
Niszę na rynku p. Waldek dostrzegł w kinie, oglądając za pomocą okularów seans 3D. Zainteresował się, co się dzieje z tymi okularami po jednorazowym użyciu. Okazało się, że ich mycie, dezynfekcja i pakowanie są kłopotliwe i kosztowne. Zaprojektował więc i wyprodukował swego rodzaju automatyczną pralkę spełniającą wszystkie te funkcje szybko, tanio i niezawodnie.
Udało mu się przekonać do swojej oferty wielkie, międzynarodowe sieci kin i dzisiaj w skali tej globalnej niszy jest podmiotem dominującym. Obecnie rozważa zastosowanie swoich urządzeń do mycia soczewek laboratoryjnych. Tak zrodził się na moich oczach polski „hidden champion" (czyli „mały mistrz"), nawiązując do tytułu znanej książki Hermanna Simona.