To co w mijającym tygodniu wydarzyło się z naftociągiem „Przyjaźń”, to bezdyskusyjny dowód dla takich niedowiarków jak ja, jak ważne jest różnicowanie źródeł dostaw także tego surowca importowanego z Rosji. Ropa może przestać docierać do Polski w dowolnym momencie i z dowolnego powodu. Choćby takiego jak zanieczyszczenie substancjami, które są w stanie uszkodzić urządzenia w rafineriach krajów kupujących rosyjską ropę.
Moskwa twierdzi, że zanieczyszczenie było celowe i zapowiada ostre konsekwencje. Teza o celowości zanieczyszczenia rurociągu wydaje się jednak mocno naciągana. No bo kto i po co, miałby wrzucać do ropy płynącej na eksport chlorki organiczne?
Czy chodziło o ukaranie Białorusi, chcącej podnieść taryfy na tranzyt od razu o 23 proc.? Jeżeli tak, to palce w brudnej ropie maczał Kreml, bo relacje z Mińskiem to wyłączna domena Moskwy.
A może chodziło o sprawdzenie, czy Białoruś wyłapie surowiec niskiej jakości czy też puści go dalej - do Polski, Niemiec, Czech, na Ukrainę. A tam łykną taką ropę rafinerie i będą miały kłopoty, o które oskarżą Białorusinów? W tym wypadku także paluchy w brudnej ropie maczałby Kreml.
Czytaj także: Nikt nie chce zanieczyszczonej ropy z Rosji