To był najpoważniejszy wybuch epidemii odry w w Nowym Jorku od dwóch dekad. To była wiosna 2013 r., gdy odnotowano 58 zachorowań na ponad 3300 kontaktów z wirusem w populacji. Na szczęście nie było ofiar śmiertelnych, hospitalizowano tylko jedno dziecko z powodu zapalenia płuc i jedna kobieta straciła ciążę. Instytucje odpowiedzialne za ochronę zdrowia podały wyliczenia, według których opanowanie choroby pochłonęło 395 tys. dolarów i ponad 10 tys. godzin pracy personelu medycznego.
Wszyscy chorzy należeli do populacji ortodoksyjnych Żydów, a ponad połowa z nich zaraziła się od krewnych. Ponad 71 proc. przypadków należało do dwóch licznych rodzin, 45 przypadków dotyczyło dzieci i dorosłych, którzy odmówili szczepień lub opóźniali ich terminy.
– Raport pokazuje, jak duże ryzyko niesie ze sobą zaniechanie szczepień zwłaszcza wewnątrz hermetycznych środowisk – mówiła dr Jane Zucker z Departamentu Zdrowia i Higieny Psychicznej miasta. Z kolei Jason Schwartz z Katedry Ochrony Zdrowia na Uniwersytecie Yale przekonywał: – Nowy Jork może się pochwalić 97-proc. wskaźnikiem zaszczepienia populacji przeciw odrze, śwince i różyczce.
Ta sprawa pokazuje, jak skuteczne są szczepienia. Nawet w tak gęsto zamieszkanym rejonie jak Brooklyn żadna z osób zaszczepionych nie została zakażona.
Importowany wirus
Nastolatek powrócił z Londynu 13 marca 2013 r. (do dziś odra tli się w Zjednoczonym Królestwie, dzieje się tak, odkąd poziom zaszczepienia populacji spadł do ok. 80 proc.). W ciągu tygodnia od powrotu zainfekowanej osoby do instytucji odpowiedzialnych za zdrowie publiczne zaczęły napływać raporty od lekarzy o przypadkach wykrycia odry. Większość chorujących została odizolowana na oddziałach zakaźnych. Jednak wizyty w placówkach ochrony zdrowia spowodowały ekspozycję innych ludzi na wirusa. Miało to również miejsce w szkołach, do których uczęszczały zakażone dzieci, w czasie podróży samolotami, w domach, a nawet na weselu.