Rok bez latania, z okrojonymi wakacjami

Dokładnie rok temu dowiedzieliśmy się, że od niedzieli, 15 marca rząd wprowadza lockdown. Dzisiaj nie ma wątpliwości: mało kto wiedział co ten lockdown w rzeczywistości oznacza.

Aktualizacja: 11.03.2021 14:48 Publikacja: 11.03.2021 14:14

Rok bez latania, z okrojonymi wakacjami

Foto: Bloomberg

Najczęściej panowała opinia, że takie zawieszenie stylu życia, do którego przywykliśmy może potrwać jakieś dwa tygodnie. Okazało się, że był to optymizm uzasadniony jedynie głęboką niewiedzą. I prawdopodobnie nigdy nie wrócimy do tej strefy komfortu.

Co chwilę docierały informacje, że kolejne kraje zamykają granice przed cudzoziemcami i że Strefa Schengen już nie jest terytorium wolnego przepływu osób. Panował totalny chaos, bo niektóre kraje otwierały się i zamykały, warunki kwarantanny i jej długość dla przyjezdnych i jej długość też nie wszędzie była taka sama, tak samo jak i sposób pokrywania jej kosztów. Szokiem były informacje z Włoch i Hiszpanii, kojarzonymi z wakacjami, podczas gdy właśnie w te dwa kraje na początku pandemia COVID-19 uderzyła najmocniej.

Przez prawie trzy miesiące, bo od połowy marca do połowy czerwca widzieliśmy w telewizji lądujące samoloty z Polakami, których światowy lockdown zastał gdzieś zagranicą. Czytaliśmy rozpaczliwe apele od osób, które mało rozsądnie „zdążyły” wyjechać na wakacje już wtedy, gdy powszechnie było wiadomo, że COVID-19, to poważna sprawa. Teraz już chciały wrócić a „nic nie latało”. Ktoś utknął w Meksyku, ktoś w Tajlandii, w Indonezji czy Stanach Zjednoczonych. Tam wszędzie trzeba było zarejestrować się i poczekać aż zbierze się wystarczająca liczba pasażerów, po których rząd wyśle Dreamlinera LOT-u.

Lądowały jeszcze samoloty z pomocą humanitarną, głównie z maseczkami i sprzętem medycznym, których Polska potrzebowała jak wszystkie inne kraje na świecie, a wielkość niektórych, tak jak to było w przypadku Antonowa 225 – Mrija budziła wielkie emocje. Zresztą nie tylko z powodu tej wielkości.

Mocne uderzenie

Branża lotnicza okazała się tą, która wraz z turystyką, ucierpiały najmocniej. Dla przypomnienia: w wyniku pandemii od połowy marca 2020 pasażerski ruch lotniczy w całej Europie został wstrzymany na prawie 3 miesiące. Sytuację pogorszył wyjątkowo zły sezon letni oraz ograniczenia, które wprowadziły kolejne europejskie kraje wraz z nastaniem jesieni. Według prognoz Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA), w ubiegłym roku strata branży lotniczej na całym świecie netto wyniosła 118 mld USD, a w 2021 r. będzie to 38 mld USD. Globalny ruch lotniczy w 2020 spadł o 66 proc. i potrzebuje kilku lat na powrót do stanu sprzed pandemii. Jeśli w tym roku letnie rezerwacje przebiją średnią 60 proc. z rekordowego 2019, to już będzie dobrze.

Mocno osłabiony z kryzysu wychodzi LOT. Polski przewoźnik jako jeden z ostatnich w Europie wystąpił o pomoc publiczną – pod koniec 2020 i otrzymał wsparcie w wysokości niespełna 3 mld złotych, w tym 1,8 mld oprocentowanej pożyczki. Przy tym pandemia brutalnie przerwała rozwój linii, która od roku 2016 r. powiększyła skalę działalności dwukrotnie, rozbudowała flotę z 45 do 80 samolotów oraz uruchomiła 80 nowych połączeń. ?W 2019 r. przewiózł 10 mln pasażerów. W 2020 r. planował ?m.in uruchomienie dalekodystansowych rejsów do Waszyngtonu i San Francisco oraz przewiezienie ?ok. 12 mln osób. Teraz LOT, po cięciach zatrudnienia, odstawieniu części floty, przełożeniu odbioru niektórych zamówionych samolotów, powoli i ostrożnie zagęszcza siatkę. Korzystając z zeszłorocznych doświadczeń zwiększył ofertę wakacyjną, do operacji wracają z uziemienia oszczędne Boeingi 737 MAX.

Ale jeszcze w tym roku nie polecimy bezpośrednio z Warszawy do Singapuru, Miami czy Los Angeles ani Pekinu. Pandemia koronawirusa przerwała też pomysły na ekspansję. Zakończyły się krótkotrwałe przygody z estońską Nordiką i niemieckim Condorem. Bardzo ograniczona jest siatka z Budapesztu, który miał rozwijać się jako drugie centrum przesiadkowe. Pomysły na rozwój pewnie jeszcze wrócą, ale według wszelkich prognoz lotniczy biznes pasażerski do poziomu z 2019 wróci dopiero w 2024 roku.

Obawy nie zniknęły

Rok temu nikt już nie myślał w zeszłym roku o wyjeździe na majówkę, a większość Polaków zdecydowała się na spędzenie w ubiegłym roku wakacji w kraju. Szukano przede wszystkim kwater samodzielnych, przegrywały hotele, pensjonaty, najmniej agroturystyka.

Potem w środku lata okazało się, że jednak morze kusi i plaże na Bałtykiem szybko się zapełniły, chociaż nie tak jak w latach poprzednich, kiedy nad morzem problemami turystów były tłok i sinice. Branża turystyczna jednak narzekała, bo nawet to zapełnienie nie było takie, na jakie liczono inwestując zyski po rekordowym sezonie 2019. Rzeczywiście ostatecznie spadek rezerwacji krajowych w miesiącach letnich wyniósł ponad 30 proc. w porównaniu z rokiem 2019, a potem w kolejnych miesiącach jeszcze się pogłębił. W efekcie branża hotelarska z powodu zamknięcia, a potem kolejnych ograniczeń (połowa pokojów może być zajęta, bez możliwości korzystania z posiłków w restauracji) także jest w głębokim kryzysie.

Wakacje zagraniczne w 2020 także wiązały się z ryzykiem, bo wszystko odbywało się w atmosferze niepewności: dokąd będzie można pojechać? Czy będą wymagane testy? Gdzie je zrobić? Kto pokryje koszty, jeśli okaże się już na miejscu, że ktoś zachorował? I czy rzeczywiście można w maseczce wytrzymać przez 2-3 godziny, jakie najczęściej trwa wakacyjny rejs z Polski. Biura podróży dwoiły się i troiły z zapewnieniami, że wszystko będzie w porządku. I w większości przypadków tak rzeczywiście było, jeśli wybierało się odpowiedzialnego touroperatora.

Jakie będą te wakacje?

Wszystko jest nadal pod wielkim znakiem zapytania, bo wielu potencjalnych urlopowiczów obawia się powtórki z ubiegłego roku, kiedy to biura podróży masowo odwoływały wyjazdy. Chęć do zakładania rezerwacji studzą także wzrosty liczby zachorowań na COVID-19, a z taką tendencją mamy do czynienia właśnie teraz. Rezerwacje wyjazdów, jak na razie dotyczą przede wszystkim czerwca i lipca. Turyści ewidentnie obawiają się powtórki sytuacji z lata 2020, kiedy to w sierpniu pojawiały się w Polsce czerwone strefy, zaś czerwiec i lipiec kojarzone były z względnie stabilną sytuacją epidemiczną.

W tym roku jednak pojawiła się jeszcze jedno wsparcie dla urlopowiczów — szczepionki. I teraz trwa wyścig z czasem o to, kto rzeczywiście bez większych komplikacji będzie mógł bezproblemowo wyjechać na wakacje: tylko dziadkowie z wnukami? A może jednak więcej szczepionek dotrze przed szczytem? Na to wyraźnie liczą touroperatorzy, którzy kuszą już niekoniecznie cenami, bo nie są one tak niskie jak rok temu, ale warunkami ubezpieczeń, przedpłat i możliwości zmian terminu wyjazdu są już znacznie bardziej elastyczne.

Pozostaje więc tylko obserwować jakie kraje się otwierają, jak rozwija się tam sytuacja i czego się tam wymaga od turystów. Tyle, że na odbicie w turystyce zagranicznej zapewne trzeba będzie trochę poczekać, bo według dostępnych wyników sondaży nada 85 proc. Polaków, którzy wyjadą na wakacje, spędzie je jednak w kraju.

Najczęściej panowała opinia, że takie zawieszenie stylu życia, do którego przywykliśmy może potrwać jakieś dwa tygodnie. Okazało się, że był to optymizm uzasadniony jedynie głęboką niewiedzą. I prawdopodobnie nigdy nie wrócimy do tej strefy komfortu.

Co chwilę docierały informacje, że kolejne kraje zamykają granice przed cudzoziemcami i że Strefa Schengen już nie jest terytorium wolnego przepływu osób. Panował totalny chaos, bo niektóre kraje otwierały się i zamykały, warunki kwarantanny i jej długość dla przyjezdnych i jej długość też nie wszędzie była taka sama, tak samo jak i sposób pokrywania jej kosztów. Szokiem były informacje z Włoch i Hiszpanii, kojarzonymi z wakacjami, podczas gdy właśnie w te dwa kraje na początku pandemia COVID-19 uderzyła najmocniej.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Transport
Chiny potajemnie remontują rosyjski statek przewożący broń z Korei Północnej
Transport
Cywilna produkcja ciągnie Boeinga w dół
Transport
PKP Cargo ma nowy tymczasowy zarząd
Transport
Prezes PKP Cargo stracił stanowisko. Jest decyzja rady nadzorczej
Transport
Airbus Aerofłotu zablokował lotnisko w Tajlandii. Rosji brakuje części do samolotów