„Pan T.": Diabeł przyszedł w zastępstwie

„Pan T." to ważny film o człowieku, który próbuje obronić własne wartości w czasach totalitaryzmu.

Aktualizacja: 01.01.2020 19:31 Publikacja: 01.01.2020 18:51

Paweł Wilczak jako pan T. Film już na ekranach

Paweł Wilczak jako pan T. Film już na ekranach

Foto: materiały prasowe

„Rewers" Borysa Lankosza, „Ida" i „Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego, teraz „Pan T." Marcina Krzyształowicza. Wszystkie te filmy o latach 50. XX wieku opowiedziane są w czarno-białych obrazach. Ale w swej wymowie są od czarno-białej stylistyki dalekie, w różny sposób pokazując złożoność tamtego czasu.

W „Panu T." skojarzenie z Leopoldem Tyrmandem narzuca się samo, jednak twórcy – po protestach syna pisarza – odcinają się dziś od tej postaci. Jakkolwiek by było, bohaterem filmu jest literat, intelektualista represjonowany przez stalinowski reżim. Jego książki nie są drukowane, z pracy w gazecie został wyrzucony.

Pan T. żyje z korepetycji. Jada obiady po 8 złotych w stołówce dla literatów, znalazła się też w filmie wiele mówiąca scena parzenia herbaty: bohater wsypuje do szklanki resztkę z pudełka, po czym z namysłem połowę „oszczędza" na następny raz.

Ale jest w panu T. niezgoda na świństwa, donoszenie, podlizywanie się władzy – na wszystko, co pozwoliłoby wygodnie żyć. Taka postawa rodzi protekcjonalne spojrzenia i litość ze strony dobrze „urządzonych", ale pozwala zachować szacunek dla siebie. „Nie chcę łask tej władzy, nie chcę okruchów z jej przaśnego stołu. Wybieram moje drżenie o świcie i lichy obiad, na który nie wiem, czy zarobię. Próbuję wytrwać, przeleżeć, przeczekać" – zapisuje w dzienniku.

To kolejny taki portret artysty w polskim kinie. Inną jego wersję pokazał Andrzej Wajda w „Powidokach" o Władysławie Strzemińskim, pionierze konstruktywistycznej awangardy, który nie pasował do koncepcji narzuconego przez władzę realizmu socjalistycznego. I został zmiażdżony przez komunistyczne państwo.

Pan T. zanotował zaś w dzienniku: „Boję się, choć udaję, że jest inaczej. Do perfekcji opanowałem życie w tym systemie. Nie mam osiągnięć i nie mam perspektyw. Czuję się bezimiennym rozbitkiem. Tęsknię za pisaniem i wstydzę się myśli o sukcesie, którego wypatruję jak światła na morzu". Próbuje jakoś żyć. Zakochany w podrywającej go licealistce, której udziela korepetycji, wie, że jedyne, co może dla niej zrobić, to odtrącić ją, bo nie zapewni jej niczego.

Pan T. to znakomita rola Pawła Wilczaka. Kino zbyt długo nie zauważało tego aktora. Teraz udowodnił, ile straciło. Obok niego rozkwita Maria Sobocińska jako licealistka marząca, by brylować w towarzystwie, choćby na balu dziennikarzy i przodowników pracy, gdzie przemówienia do ludu wygłasza towarzysz Bierut.

A najbardziej fascynującą postać kreuje chyba Sebastian Stankiewicz, w którym Krzyształowicz odkrył ogromny potencjał. Zawodowy rozśmieszacz gra faceta, który chce zostać pisarzem, ale zdaje sobie sprawę, że nie ma talentu. Jest sąsiadem pana T., podsłuchuje go przez ścianę, ale bardziej chroni niż pognębia. I w końcu nie godzi się, by za wsparcie władz i „sukces" zapłacić własną uczciwością i szacunkiem dla siebie samego.

Są w filmie żarty, jak choćby scena, w której inteligenci – w ich rolach Jacek Fedorowicz, Leszek Balcerowicz i Kazimierz Kutz – malują żyrafy. „Na rannej zmianie zawsze są profesorowie filozofii, na wieczornej medycy" – śmieje się nadzorca. Jest samokrytyka składana przez dziennikarkę: „Nie wykazałam dostatecznej czujności. W rezultacie do mojego tekstu o rzekomym spadku pogłowia rogacizny wkradły się oceny". Czy konkurs na powieść w którym obowiązuje jedno kryterium: wiernopoddańcza pochwała systemu.

Jest i zdanie zaczerpnięte z dziennika pana T.: „Dzisiaj diabeł zjawił się w Warszawie. Powiedział, że jest w zastępstwie, tylko nie zdradził kogo. Wszystkie podania i prośby trzeba składać do niego".

Marcin Krzyształowicz, twórca świetnej „Obławy", znów udowodnił, że jest reżyserem precyzyjnym. „Pan T." to filmem wycyzelowany, przemyślany. I ważny.

„Powidoki" przypomniały o zagrożeniach, które system totalitarny niesie dla niezbywalnych wartości: demokracji, wierności sobie. „Pan T." w czasach ustaw „kagańcowych" czy uwag rzucanych jeszcze niedawno dziennikarzom przez obecną sędzinę Trybunału Konstytucyjnego – „Niedługo się za was weźmiemy" – też brzmi niepokojąco aktualnie.

„Rewers" Borysa Lankosza, „Ida" i „Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego, teraz „Pan T." Marcina Krzyształowicza. Wszystkie te filmy o latach 50. XX wieku opowiedziane są w czarno-białych obrazach. Ale w swej wymowie są od czarno-białej stylistyki dalekie, w różny sposób pokazując złożoność tamtego czasu.

W „Panu T." skojarzenie z Leopoldem Tyrmandem narzuca się samo, jednak twórcy – po protestach syna pisarza – odcinają się dziś od tej postaci. Jakkolwiek by było, bohaterem filmu jest literat, intelektualista represjonowany przez stalinowski reżim. Jego książki nie są drukowane, z pracy w gazecie został wyrzucony.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe na weekend: Stara Anglia, Sudan i miasto bogów
Film
Solidarność’24: dawne ofiary Margaret Thatcher pomagają syryjskim uciekinierom
Film
Tajemnica zaginionego ciała Wandy Rutkiewicz na Millenium Docs Against Gravity
Film
Laureaci i laureatki MASTERCARD OFF CAMERA 2024
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Film
Nie żyje aktor Bernard Hill. Miał 79 lat