Lars von Trier pokazuje degrengoladę świata w sobie właściwy sposób. „Dom, który zbudował Jack” jest mocną, artystyczną prowokacją. Ma widza zaboleć.

Ci, którzy spojrzą na niego jak na sensacyjny dramat o seryjnym mordercy muszą się oburzyć. Ale Lars von Trier nie robi prymitywnego kryminału. Opowiada o lękach współczesnego człowieka. Wtłoczonego w traumatyczną historię XX wieku, w społeczeństwo, w którym rozpadły się podstawowe więzi. „Dom, który zbudował Jack” jest spowiedzią artysty, który przez całe życie walczy z własną depresją i nie pierwszy raz na ekranie próbuje rozliczyć się z własnymi obsesjami i lękami.

Autor „Antychrysta” i „Melancholii” historię seryjnego mordercy z lat 70. opowiada z jego punktu widzenia. Pokazuje kolejne sceny mordów, strzały oddawane do dzieci, ofiary ginące od uderzenia, uduszenia albo z wykrwawienia po chirurgicznym obcięciu obu piersi. Ale przecież nie tworzy na ekranie podręcznika zabijania. Chce widzem wstrząsnąć. A jednocześnie próbuje zrozumieć, jak od dzieciństwa rodziła się chora osobowość człowieka, który zaczyna przyjemność i cel życia znajdować w unicestwianiu innych. Mordercy, który nie może dać sobie rady z własnymi kompulsjami – wielokrotnie wroca na miejsce zbrodni, by sprawdzić czy na pewno ślad krwi nie został na podłodze albo pod dywanem lub poprawić wiszący na ścianie obraz. Trier pyta, jaki wpływ na tę tragicznie zwichrowaną osobowość ma współczesny świat. Wbudowuje w obraz odniesienia do Hitlera,  Mussoliniego, Mao, Stalina, Idi Amina, pokazuje jedyne drzewo rosnące w obozie w Buchenwaldzie. To samo, pod którym półtora wieku wcześniej strofy przepełnione duchem humanizmu pisał Goethe. Jakby chciał zmusić widza do refleksji , co zrobił z człowiekiem XX wiek. Jak zwichrował jego osobowość?

Ale potem całą tę historię bierze w nawias. Daje wyraźną wskazówkę: „Nie czytajcie mojego filmu dosłownie. On ma was przerazić, wejść pod skórę, zaboleć".

Obrazów eksplorujących temat seryjnych mordów było w kinie mnóstwo: od nagrodzonego pięcioma Oscarami „Milczenia owiec” zaczynając na „American Psycho” kończąc. Trier poszedł dalej, wszedł w  psychikę wynaturzonego człowieka, sfilmował strach, obsesję, paranoję. I własne przerażenie światem. „Nigdy jeszcze  Lars von Trier nie nosił swego wizerunku  złego chłopca i prowokatora z większą dumą niż w „Domu, który zbudował Jack” - pisał krytyk „Hollywood Reporter”, Eric Kohn z „IndieWire” nazwał film „dzikim, sadystycznym arcydziełem”. Więc najłatwiej powiedzieć: „Obrzydliwość, wynaturzenie, skandal”. Ale może warto spróbować odczytać zaszyfrowane w tych obrazach pytania o genezę zła i degrengoladę współczesnego świata. No i jedno jest pewne: obok tego dziwnego poematu o drodze przez piekło nie można przejść obojętnie. I to jest zwycięstwo reżysera, który uchodzi za wielkiego prowokatora, a w rzeczywistości jest obolałym, przerażonym rzeczywistością człowiekiem.