Taki może być skutek planów Ministerstwa Zdrowia. Wraca pomysł tzw. apteki dla farmaceuty – czyli prawo jej prowadzenia tylko przez osobę z kierunkowym wykształceniem. Uderzy to w sieci apteczne.
W marcu pisaliśmy w „Rz", że taki pomysł jest poważnie rozważany. Teraz wiceminister Krzysztof Łanda na łamach branżowego „Rynku Aptek" zapowiada jego wdrożenie. – Zaproponujemy, żeby co najmniej 51 proc. udziałów w aptece miały osoby z tytułem magistra farmacji – mówi.
Dla rynku to prawdziwa rewolucja. Niezależne indywidualne apteki i mikrosieci (do pięciu placówek) to ponad 2/3 rynku, a co trzecia należy do sieci, gdzie o własności farmaceuty nie ma mowy. Dlatego nie dziwi ostry protest, który trafił do resortu. – Mamy nadzieję, że ministerstwo się z tego pomysłu wycofa. Ostrożnie licząc, ustawie podlegać będzie 5 tys. aptek, czyli wywłaszczenie dotknie majątku wartego 5 mld zł. I zatrudniającego kilkadziesiąt tysięcy pracowników – mówi Marcin Piskorski, prezes Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET, zrzeszającego sieci apteczne. – Czy taką kwotę zapłaci Skarb Państwa? – pyta.
Przeciwnicy zmian wskazują, że leki w sieciowych aptekach są nawet o 20–30 proc. tańsze, zatem ich zniknięcie będzie oznaczało wzrost cen.
Pomysł podoba się jednak przedstawicielom środowiska indywidualnych aptekarzy. – Cieszy nas ta zapowiedź, ale nie znamy jeszcze żadnych szczegółów – mówi Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.