Pacjenci z OAB czekają na lek

Chorzy z zespołem pęcherza nadreaktywnego wciąż nie mogą się doczekać na refundację leku, który umożliwiłby im normalne życie. Wiemy, że w ostatnich tygodniach system ochrony zdrowia koncentrował się na Covid, ale czas wrócić do tematów zaniedbanych przez resort – argumentują.

Publikacja: 18.05.2020 11:53

Pacjenci z OAB czekają na lek

Zespół pęcherza nadreaktywnego (overactive bladder, OAB) trudno porównywać do koronawirusa – jest chorobą przewlekłą i nie zabija. Podobnie jak Covid zamyka jednak w czterech ścianach, wykluczając z życia społecznego, towarzyskiego, zawodowego i rodzinnego. Na chorobę, która wedle szacunków amerykańskich badaczy dotyka nawet 17 proc. społeczeństwa, najczęściej cierpią kobiety w okolicach menopauzy. OAB nie omija jednak mężczyzn. Łącznie z jego powodu cierpi nawet 3 mln Polaków.

Temat OAB prawie nigdy nie pojawia się w rozmowach towarzyskich, choć choroba ta jest równie częsta jak cukrzyca. Objawy, których doświadczają chorzy, są na tyle intymne i zawstydzające, że w przypadku wielu osób mija wiele lat, zanim zgłoszą się do lekarza.

W OAB parcie na pęcherz pojawia się niezależnie od ilości znajdującego się w nim moczu. Chory czuje, że musi iść do łazienki, a często do niej nie zdąża. Jeżeli parciu nie towarzyszy mimowolny wyciek moczu, OAB określany jest jako suchy. Jeśli chory gubi mocz, mamy do czynienia z OAB mokrym. Prócz OAB wywołanego zaburzeniami statyki narządów miednicy czy nieleczonymi infekcjami mówi się o OAB idiopatycznym, a więc o nieznanych przyczynach. W tym przypadku mięśnie pęcherza kurczą się samoistnie, a chory może gubić mocz zarówno za dnia, jak i w nocy.

Na początku wiele osób próbuje radzić sobie samodzielnie, regularnie zmieniając podkłady i „na zapas” odwiedzając łazienkę. Trudno im jednak skontrolować mimowolny wyciek moczu, który niemal zawsze daje o sobie znać nieprzyjemnym zapachem. Wstyd związany z przykrą wonią i konieczność częstych wizyt w toalecie powodują, że wielu chorych albo sama rezygnuje z pracy, albo jest z niej zwalniana. Zamykają się w domu, unikają kontaktów intymnych, towarzyskich, a stopniowo nawet rodzinnych. To zaś prosta droga do depresji.

Ci, którzy w końcu trafią do lekarza, mówią o wykluczeniu i zrujnowanym życiu. Wielu nie ma świadomości, że medycyna już dawno znalazła remedium na ich problemy. W Polsce mogą liczyć na refundowaną farmakoterapię lekami pierwszego rzutu, które jednak powodują szereg objawów ubocznych, oraz nowocześniejsze leczenie drugiego rzutu, jakiego Narodowy Fundusz Zdrowia wciąż nie refunduje. A wydatek ok. 150 zł miesięcznie na opakowanie to dla wielu osób kwota przekraczająca ich możliwości finansowe.

W przeciwieństwie do chorych z innych krajów, w pierwszej linii leczenia chorzy z OAB w Polsce mają dostęp jedynie do dwóch substancji o tym samym mechanizmie działania: solifenacyny i tolterodyny, podczas gdy na świecie refunduje się ich od czterech do sześciu. Dostępu do leczenia w drugiej linii nie mają wcale.

Organizacje pacjentów od lat walczą o dostęp do mirabegronu, leku, który ich zdaniem jest jedyną realną opcją terapeutyczną dla pacjentów w II linii leczenia zespołu pęcherza nadreaktywnego

- Mirabegron działa na receptory beta 3 w pęcherzu moczowym, podnosząc stężenie  cyklicznego AMP i zmniejszając stężenie wewnątrzkomórkowego wapnia. To daje relaksację wypieracza pęcherza bez wpływu na receptory muskarynowe, co w konsekwencji powoduje znaczne zmniejszenie niepożądanych objawów, towarzyszących stosowaniu preparatów antycholinergicznych,  takich jak suchość w jamie ustnej, zaburzenia widzenia czy zaparcia. Takie objawy są powszechne przy leczeniu lekami pierwszego rzutu, takimi jak oksybutynina  wprowadzona do terapii w roku 1968, czy też antycholinergiki nowszej generacji takie jak tolterodyna, darifenacyna czy solifenacyna - tłumaczy prof. Tomasz Rechberger, kierownik II Katedry i Kliniki Ginekologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Właśnie mija 18 miesięcy od drugiej już pozytywnej rekomendacji Prezesa Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji (AOTMiT) dla refundacji mirabegronu. Zdaniem Anny Goch, p.o. przewodniczącej Sekcji Pęcherza Stowarzyszenia Osób z NTM „UroConti”, brak reakcji ze strony resortu zdrowia powoduje, że chorzy z OAB muszą płacić za lek z własnych pieniędzy, albo – częściej - nie leczą się wcale.

- Na wprowadzenie zmian w zakresie limitów środków absorpcyjnych czekaliśmy 18 lat. Czy tyle samo będziemy czekać na leczenie OAB, które refundowane jest już w całej Europie? - pyta Anna Goch. - Czy znaczymy dla naszych decydentów mniej niż pacjenci z biedniejszych krajów, takich jak Bułgaria, Rumunia, Portugalia czy Słowacja? Rządy tych państw to leczenie już dawno refundują. Dlaczego po raz kolejny okazuje się, że w dostępie do nowoczesnych terapii jesteśmy „trzecim światem”, a Europę znowu musimy gonić? – dodaje.

Tymczasem W ubiegłym roku na rynku farmaceutycznym pojawiły się zamienniki zawierające solifenacynę przeznaczone dla chorych z OAB. Doprowadziło to do znacznej obniżki cen i oszczędności budżetu NFZ, które według pacjentów z „UroConti” powinny zostać przeznaczone na inne leki w tym obszarze terapeutycznym.

Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia „UroConti” dziwi się, że podczas gdy budżet państwa odnotował oszczędności w pierwszej linii leczenia OAB, rządzący nie przenieśli tych środków na II linię. - Zwłaszcza że z ostatniego pisma od producenta leku wiemy, że przedstawił on „niezwykle atrakcyjną propozycję, która umożliwia refundację (…) przy nieznacznym obciążeniu płatnika publicznego”. Nowe warunki umożliwiają uzyskanie dodatkowych oszczędności, które mogą w znacznym stopniu pokryć powstałe koszty refundacji - dziwi się i zwraca uwagę, że wśród populacji cierpiącej na OAB i związane z tym nietrzymanie moczu, jest wiele osób w wieku produkcyjnym, dla których brak leczenia to obniżenie efektywności pracy i utrata zdolności zarobkowych, a dla budżetu państwa zwiększone koszty zwolnień lekarskich czy rent – mówi prezes Sarbak.

Z danych ZUS i GUS zaprezentowanych przez „UroConti” w raporcie „Pacjent z NTM w systemie opieki zdrowotnej” wynika, że koszty z tytułu utraty produktywności osób z problemem nietrzymania moczu w roku 2018 wynosiły aż 1,58 mld zł.

- Gdyby nawet część tych osób była odpowiednio leczona, to zamiast pobierać świadczenia, wytwarzałyby PKB i płaciły podatki. Nie mówiąc już o korzyściach psychospołecznych, których w żaden sposób nie da się wycenić – zauważa Anna Sarbak.

Artykuł powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem UroConti

Zespół pęcherza nadreaktywnego (overactive bladder, OAB) trudno porównywać do koronawirusa – jest chorobą przewlekłą i nie zabija. Podobnie jak Covid zamyka jednak w czterech ścianach, wykluczając z życia społecznego, towarzyskiego, zawodowego i rodzinnego. Na chorobę, która wedle szacunków amerykańskich badaczy dotyka nawet 17 proc. społeczeństwa, najczęściej cierpią kobiety w okolicach menopauzy. OAB nie omija jednak mężczyzn. Łącznie z jego powodu cierpi nawet 3 mln Polaków.

Temat OAB prawie nigdy nie pojawia się w rozmowach towarzyskich, choć choroba ta jest równie częsta jak cukrzyca. Objawy, których doświadczają chorzy, są na tyle intymne i zawstydzające, że w przypadku wielu osób mija wiele lat, zanim zgłoszą się do lekarza.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Biznes
Igor Lewenberg, właściciel Makrochemu: Niesłusznie objęto nas sankcjami
Biznes
Wojna rozpędziła zbrojeniówkę
Biznes
Standaryzacja raportowania pozafinansowego, czyli duże wyzwanie dla firm
Biznes
Lego mówi kalifornijskiej policji „dość”. Poszło o zdjęcia przestępców
Biznes
Rząd podjął decyzję w sprawie dyplomów MBA z Collegium Humanum