Do takie wniosku doszli eksperci amerykańskiej IEA (Energy Information Administration) w najnowszej prognozie rozwoju energetyki jądrowej do 2020 r. Obejmuje ona rozwój sytuacji w sześciu liderach atomowej branży: USA, Francji, Japonii, Rosji, Korei Płd. i Chinach.

Obecnie z atomu pochodzi 2,3 proc. prądu produkowanego w Chinach. Pekin postawił sobie za cel zwiększenie tego udziału do 15 proc. w ciągu 5 lat, a do 2030 r ma to się podwoić, nie tylko dzięki nowym reaktorom, ale też elektrowniom wodnym i innym formom OZE.

Chiny planują zwiększyć moc swoich reaktorów do 58 GW dzięki wybudowaniu nowych w sumie o mocy 30 GW do 2020 r. To bardzo ambitny plan, biorąc pod uwagę, że obecnie z atomu pochodzi 23 GW energii. Jak podaje IEA wszytki chińskie elektrownie jądrowe są ulokowane na wschodnim wybrzeżu w południowej części kraju. Jednak po katastrofie japońskiej elektrowni Fukushima w 2011 r. położonej nad morzem, Chińczycy rozważają lokowanie swoich elektrowni w głębi lądu. Chodzi m.in. o Mongolię Wewnętrzną i północną prowincję Xinjiang.

Dzięki inwestycjom w nowe reaktory Chiny osiągną 58 GW mocy produkcyjnych i staną się w ciągu najbliższych pięciu lat liderem energetyki jądrowej w Azji, wyprzedzając nie tylko Koreę Płd i Rosję, ale też Japonię. Jedynie pozycja Francji i USA pozostanie nie zagrożona. Ich elektrownie w 2020 r będą miały moce: 65 GW (Francja) i 105 GW (USA).

Chińczycy coraz ostrzej konkurują też z Rosjanami, Amerykanami i Francuzami w budowie elektrowni jądrowych dla innych krajów. Mają podpisane umowy m.in. z Argentyną, Rumunią, Turcją i RPA, na finansowanie budowy nowych reaktorów i eksport swoich technologii produkcji prądu w atomu.