System ukształtowany w Polsce po 1989 r. jest najgorszym z możliwych połączeń władzy feudalnej i socjalistycznej. Władza polityczna najpierw zaczęła tworzyć własność. Ilość koncesji przyznawanych „po uważaniu", od których otrzymania zależało zdobycie własności, rosła z roku na rok. Różne spółeczki, które dziś są już wielkimi spółkami, zaczęły realizować zamówienia dla administracji państwowej i samorządowej oraz innych spółek kontrolowanych przez państwo, wykazując przy tym niesłychaną wręcz rentowność. Równocześnie ruszyła prywatyzacja. Prowadzono ją jednak w taki sposób, że najwięcej zarabiali różnego rodzaju pośrednicy. Nie przeprowadzono zaś reprywatyzacji. Państwo zaczęło więc działać jak klasyczny paser. Posługując się metodami z epoki realnego socjalizmu, władza budowała nierealny kapitalizm, czyli podcinała gałąź, na której sama siedziała. Władza ma bowiem tym więcej pieniędzy do wydania na różne cele społeczno-polityczne, a nawet na proste zdefraudowanie, im lepszy jest stan gospodarki. Co więcej, im większy dobrobyt, tym łatwiej zdefraudować większe kwoty. Ludzie, którzy mają pracę i coraz wyższe pensje lub rozkręcają własny biznes, nie mają głowy do pasjonowania się jakimiś aferami na szczytach władzy.

Gdy zaś nie mają chleba, to chcą igrzysk. A jak igrzyska się zaczną, to rozentuzjazmowany tłum prędzej czy później zaczyna się domagać głowy „cesarza". Hasło Billa Clintona „Gospodarka, głupcze" jest jak najbardziej aktualne.

Autor jest profesorem Uczelni Łazarskiego i adwokatem