— Strajki stały się narodowym sportem Francuzów — mówi Alexandre de Juniac, dyrektor generalny Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Powietrznych (IATA). I wcale nie wygląda na to, jakby żartował.
Wprawdzie rząd przekonuje, że bunt związkowcom przeciwko reformie emerytalnej, w tym planom przedłużenia czasu pracy upoważniającego do pobierania pełnej emerytury, na razie nie jest odczuwalny przez gospodarkę, to handel i transportowcy są innego zdania. Francuski system emerytalny jest uznawany za najbardziej hojny na świecie.
Czytaj także: Huragan szaleje nad Francją
Okres przed Bożym Narodzeniem tradycyjnie już w handlu jest czasem największych zysków. W tym roku tak nie jest. Wyprzedaże pojawiły się na ponad tydzień wcześniej, niż było to zazwyczaj, a właściciele wielkich galerii handlowych przyznają, że obroty są o ponad 40 proc. niższe niż rok temu. Klientów jest mniej, bo nie przyjechali. W sytuacji kiedy strajkują kontrolerzy lotów, na francuskich lotniskach ląduje mniej samolotów. Jeździ jeden pociąg na cztery. W miastach nie funkcjonuje transport, a nie wszędzie można dojść piechotą czy dojechać hulajnogą. Świąteczne dekoracje, które w niektórych przypadkach kosztowały grube tysiące euro, też wydają się nie na miejscu, bo atmosfera nie skłania do bożonarodzeniowego nastroju. Handlowcy liczyli przy tym, że w okresie przedświątecznym odbiją sobie straty spowodowane przez wcześniejsze demonstracje „Żółtych kamizelek”.
Strajk wchodzi właśnie w trzeci tydzień, negocjacje związkowców z rządem trwają, a strajkujący mają małą motywację do przerwania protestu. A i nawet ci, którzy chcą pracować mają wielkie kłopoty z dostaniem się do swojego miejsca pracy. Wielkie powodzenie mają usługi Ubera, ale i tak wszystkie auta stoją w korkach.