100-lecie odzyskania niepodległości to tylko pozornie okazja do świętowania i czerpania satysfakcji z wielkiego dzieła, jakim było sklejenie z trzech odmiennych organizmów jednej gospodarki narodowej, która po wzlotach i upadkach przeżywa w ostatnim ćwierćwieczu okres niebywałej koniunktury. Tak naprawdę 100-lecie to pretekst do zastanowienia się, dokąd zmierzamy i jak biec szybciej, by „tłuste koty Zachodu" dogonić, a może nawet przeskoczyć.
To szukanie odpowiedzi, jak spełnić ambicje młodego pokolenia, któremu nie wystarczy to, co my osiągnęliśmy. Moi dwudziestokilkuletni synowie chcą żyć jak rówieśnicy w najlepiej rozwijających się krajach Zachodu. Owszem, znają „Misia", te opowieści o sklepach, w których tylko ocet, o nocnych kolejkach do mięsnego i hiperinflacji pochłaniającej pensję szybciej niż krokodyl mięso w zoo. Ale dla nich to tylko historia, moja historia. Oni chcą mieć własną.
Dla nich i ich rówieśników musimy szukać recepty na następne 10, 25, a nawet – jakkolwiek to zabrzmi patetycznie – 100 lat polskiej gospodarki. Ekonomista powie, że dotychczasowe źródła wzrostu przestają wystarczać. Niskie pensje już nie są i już nigdy nie będą naszym atutem. Dlatego dobrze, że mocno stawiamy na rozwój startupów, tworzenie całego ekosystemu sprzyjającego innowacjom.
Wprawdzie daleko nam jeszcze do Izraela, który będąc małym krajem, stał się wielką fabryką nowych technologii, z jakiej czerpie cały świat. Ale także u nas publiczne pieniądze zaczęły oliwić tryby sektora venture capital, finansującego startupy. Są już instytucje, które łączą pomysły lęgnące się w głowach młodych naukowców z kapitałem na rozwój i korporacjami, chcącymi je kupić.
To wszystko warunki konieczne, ale niewystarczające, by nad Wisłą powstawały nowe Skype'y czy Facebooki. Byśmy mieli na to choć cień szansy, trzeba dużo więcej niż pieniądze i instytucje. Konieczna jest umiejętność rozmowy i wspólnego wypracowywania rozwiązań. To, że nasz system edukacyjny nie uczy tego Polaków, widać w politycznych nawalankach w telewizji i Sejmie. Są one też dowodem na brak drugiego niezbędnego składnika sukcesu w nowoczesnej gospodarce: zaufania społecznego.