Rz: Rekruterzy narzekają, że kandydaci do pracy, czując przewagę na rynku, śrubują teraz oczekiwania finansowe. Czy dostrzega pan takie zjawisko?
Kazimierz Sedlak: Na pewno widać wzrost wynagrodzeń, który dotyczy wielu zawodów i stanowisk, szczególnie tam, gdzie brakuje rąk do pracy. Jednak są również zawody, w których niewiele się dzieje, więc nie ma podstaw do żądania podwyżek. Taką sytuację mamy teraz np. u księgowych czy dziennikarzy. Trzeba pamiętać, że rynek pracy cały czas się zmienia. Obecnie jesteśmy w okresie dość silnej koncentracji na wysokości zarobków. Jest to całkiem naturalne, skoro mamy dobrą koniunkturę gospodarczą, zatrudnienie rośnie, a bezrobocie maleje.
I pracodawcy naprawdę godzą się na – ich zdaniem – wygórowane oczekiwania?
Pracodawca ma dwa wyjścia – albo płacić i zatrudnić, albo nie zapłacić i nie mieć pracownika. Problem zaczyna się wtedy, gdy stawki pracowników idą w górę, a ustalonej wcześniej ceny za usługi nie można zmienić. Jeśli nie da się na jakichś stanowiskach dobrze zarobić, to rośnie skłonność do zatrudniania na czarno albo do szukania alternatyw np. w automatyzacji.
Co w rezultacie może pogorszyć sytuację pracowników...