Podobnego uczucia doświadczyłem swego czasu docierając w Wenezueli do Yanomami, ostatniego prymitywnego plemienia indiańskiego nieposiadającego kontaktu ze światem zewnętrznym. Tak samo było z rdzennymi mieszkańcami Andamanów, groźnymi Jarawa, strzelającymi z łuków do intruzów nachodzących ich terytorium. Dziś aborygeni ci utracili tożsamość, poddając się zwodniczemu czarowi cywilizacji białego człowieka. Znaleźli się na krawędzi zagłady i skazani są na powolne zniknięcie.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu biały człowiek nie wiedział o egzystencji, na przykład, Korowajów, podobnie jak i oni nie mieli pojęcia o istnieniu świata poza granicami plemiennymi. Nawet, jeśli na wyspie od 20 tysięcy lat żyje jeszcze tysiąc innych szczepów posługujących się różnymi językami i dialektami. Na początku lat 80. XX wieku pojawili się nad rzeką Becking holenderscy misjonarze. Zamierzali narzucić miejscowym nową religię oraz system wartości. Założyli wieś Yaniruma, wznieśli protestancki kościółek, budynek szkolny z blaszanym dachem, ambulatorium, odrapany dziś, duszny barak „dworca lotniczego”, stację radiową i niewielki sklepik.
Wkrótce pierwsi, urodzeni w prehistorii tuziemcy otarli się o cywilizację i zaczęli korzystać z jej dobrodziejstw, przejmując nowe wzory zachowań. W kolejnych latach na mapie pojawiły się osady. Ich mieszkańcy, ujarzmieni przez postęp osadnicy, mogli się teraz posługiwać żelazną siekierą, używać latarki, zapałek, ubierać się na modłę białych i korzystać z elektryczności, którą zapewnia generator prądu.
Spotykałem ich wielokrotnie. Wewnętrznie rozdarci i dotknięci marazmem, skazani na stawianie czoła twardym realiom, zapomnieli o beztroskim, szczęśliwym życiu. Uwięzieni w pół drogi między dawnym a nowym życiem krążą ospale niczym zjawy bez celu po wsi w dziurawych T-shirtach, brudnych szortach i czapkach narciarskich, sprawiając wrażenie naiwnych wyrośniętych dzieciaków. Wystawiają na sprzedaż swoje życie codzienne, praktyczne umiejętności, oraz kulturę – niestety, pozbawioną już wartości. Kiedy na pełnej wybojów murawie ląduje awionetka z turystami, wokół przyjezdnych zbiera się chmara ciekawskich. Korzystają z okazji, tradycyjnie nadzy, jeśli nie liczyć listka zawiązanego na końcu przyrodzenia i uzbrojeni w dzidy, łuki oraz strzały, bo stanowią szczególny cel obiektywów fotograficznych. Nieźle prosperują sprzedawcy etnicznych pamiątek, szczególnie pióropuszy z niezwykle ozdobnych piór rajskiego ptaka.