Pani Iwona (nie chce podawać nazwiska) jest położną. By podnieść swoje kwalifikacje, zapisała się na zaoczne studia z zakresu zdrowia publicznego.
– Zależało mi na renomowanej uczelni, więc zdecydowałam się na szkołę z czołówek rankingów – mówi. – W wakacje wpłaciłam ponad 2 tys. zł za pierwszy semestr. Gdy przyjechałam na pierwsze zajęcia, okazało się, że kierunku nie ma. Na większości uczelni rekrutacja się zakończyła. Co mam zrobić?
Tymczasem dopiero trzy dni przed pierwszymi zajęciami uczelnia wysłała listy polecone do 36 niedoszłych studentów pierwszego roku, informując ich o nieuruchomieniu kierunku. Powód? Za mało chętnych.
Do wielu przesyłka nie dotarła na czas. – Dlaczego tak późno nas poinformowali, skoro rekrutacja zakończyła się w połowie września? – pytają zbulwersowani kandydaci.
– Nie tylko uczelnia ponosi winę – usłyszeliśmy w SWPS. – Ludzie rejestrują się na kilku kierunkach i w kilku uczelniach, a te właściwe wybierają w ostatniej chwili. Wtedy na tych, z których zrezygnowali, zostają wolne miejsca – tłumaczy prof. Wojciech Pisula, prorektor ds. dydaktycznych SWPS.