Kierownicy wydziałów z kilku dzielnic skarżą się, że ślęczą nad kartkami papieru i przewidują szczegółowo wydatki swojego biura z miesięcznym wyprzedzeniem. Na każdy dzień. Nigdy dotychczas tego nie robili. Planowali dotąd bieżące wypłaty maksymalnie na trzy dni.
– Takiej biurokracji jak dziś, nie było w urzędach nawet za Kaczyńskiego – denerwuje się jeden z nich.
Dzielnice otrzymały na początku roku pismo z ratusza, które zobowiązuje księgowych, by do 20. każdego miesiąca podali miastu kwoty, jakie ich urząd zamierza wydać każdego dnia kolejnego miesiąca. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie „lokalne wynaturzenia”. Niektórzy księgowi w nadgorliwości zażądali bowiem takich samych wyliczeń od kierowników dzielnicowych wydziałów.
Efekt jest taki, że sekretarka jednego z burmistrzów siedzi i wylicza w tabelkach (data; wartość zakupu; typ zakupu), ile będzie potrzebowała kaw, herbat czy papieru do drukarki i to konkretnego dnia.
– A co będzie, gdy gości u szefa będzie więcej, niż planuję? Czym ich poczęstuję, jak się kawa skończy? – pyta.