Choć każda jego praca dotyczyła nieco innych aspektów rzeczywistości, ogólnie dawało się zauważyć, że specjalizuje się w absurdzie. W takim, w którym odzwierciedla się natura rodaków.
Połączenie szlacheckiej buty, ułańskiej fantazji i postpeerelowskich kompleksów – to wybuchowa mieszanka. Ale Kurak jak saper rozbraja ją i unieszkodliwia – bo ośmiesza.
Jego najnowsza purnonsensowa realizacja nosi tytuł „Bicie rekordu”. Wypełnia przestrzeń najmniejszej warszawskiej galerii, czyli Witryny przy pl. Konstytucji. W gablocie widać spore akwarium, w nim – płetwonurka. Sportowiec ubrany jest w czarny skafander i wyposażony w sprzęt do podwodnego oddychania. Akwarium, które dla gupika czy welonki byłoby przestronnym apartamentem, dla płetwonurka jest dziecięcą wanienką. Aby osiągnąć zanurzenie, cały się kurczy i nieruchomieje. Mimo to udaje mu się utrzymać twarz pod wodą i oddychać za pomocą aparatury. Gdyby nie wydobywające się z niej bulgotliwie bąbelki, w Witrynie nic by się nie działo. A tak – pojawia się jakiś ślad życia, dowód istnienia i myślenia nurka.
Jeszcze jeden element wystawy podlega nieustannym przeobrażeniom: elektroniczny zegar odmierzający czas w godzinach, minutach, sekundach, dniach. Po co? Wyjaśnia inskrypcja umieszczona ponad akwarium. Z niej dowiadujemy się, że jesteśmy świadkami „Bicia rekordu”. Czego? Przebywania pod wodą. Więcej nie trzeba, żeby oglądających opanowało podniecenie. Może padnie rekord Guinnessa? Albo przynajmniej rekord Europy? Polski? Za takimi emocjami tęsknimy. Wszystko jedno, czy osiągnięcie ma sens, czy jest go pozbawione.
Towarzyszyłam bohaterowi dnia pierwszego. Odeszłam, kiedy monitor wskazywał, że moczył się już 17 godzin, 55 minut, 46 sekund. Ale jeszcze wrócę, będę go dopingować. Ubijemy wspólnie te bąble, tę pianę. To będzie nasz rekord. Na naszą miarę i możliwości.