Nie jesteśmy ministrantami, każdy ma swoje zdanie, czasami niepopularne. Trzeba umieć powiedzieć je twarzą w twarz i nie wolno się wycofywać. Poradzę sobie z presją, nie mam z tym problemów. Chcę przekonać do siebie selekcjonera, najpierw jednak muszę się znaleźć na boisku. Zdaję sobie sprawę, że to nie klub, że nie dostanę tu dziesięciu meczów, żeby pokazać, na co mnie stać, ale być może tylko kwadrans.
Wcześniej, poza pamiętnym meczem z Węgrami w Budapeszcie, w reprezentacji szło panu przeciętnie. Skąd wiara, że teraz będzie inaczej?
Jestem optymistą, bo grunt to pozytywne myślenie. Gdybym nie wierzył, że mogę się spełnić w kadrze, zostałbym w domu. Wiem, że podstawowi napastnicy tej drużyny to Ireneusz Jeleń czy Robert Lewandowski, ale widzę też rolę dla siebie. Teraz chodzi o to, żeby przekonać trenera. Jeszcze nie rozmawialiśmy, ale w Chicago na pewno znajdzie się na to czas. Dla mnie historia trochę zatoczyła koło. Ostatnio w reprezentacji też zagrałem przeciwko USA w 2006 roku.
Jak pan ocenia reprezentację prowadzoną przez Smudę?
Wszyscy mówią, że jest w budowie, więc trzeba czekać z rozliczeniem do zakończenia Euro. Piłka jest dziwna, w pół roku można przejść drogę z dna na szczyty i z powrotem. Do turnieju zostało dużo czasu.
Smuda uparł się na ofensywny styl gry niezależnie od przeciwnika – to słuszna decyzja?