Przegrane wybory nie są klęską Platformy. 24 proc. po ośmiu latach sprawowania władzy można uznać za niezły wynik. Jednak przegrana zawsze pozostanie przegraną. Zwłaszcza gdy bierze się pod uwagę poparcie, jakie miała PO, kiedy władzę z rąk Donalda Tuska przejmowała Ewa Kopacz.
Tusk zostawił wprawdzie partię osłabioną, ale wciąż mającą realne szanse na kolejne zwycięstwo. Zadaniem Kopacz było tylko tego nie zepsuć.
Błyskawiczna korozja władzy
Gdy Kopacz stawała na czele rządu, Platforma Obywatelska miała w sondażach 34 proc. poparcia. Jeszcze kilka miesięcy temu, już po wybrzmieniu wszystkich afer i jako takim oczyszczeniu szeregów, była typowana na zwycięzcę kolejnych wyborów parlamentarnych. W kwietniu sondaż TNS dla „Wiadomości" dawał partii rządzącej aż 38 proc. głosów. Na PiS chciało głosować 30 proc.
W pierwszym sondażu prezydenckim Bronisław Komorowski, kandydat PO, miał aż 63 proc. poparcia. Kandydat PiS Andrzej Duda mógł liczyć zaledwie na 15 proc. głosów.
A jednak Bronisław Komorowski przegrał wybory. Za porażkę obwinił PO, na której czele stoi Ewa Kopacz.