Dotąd wydobycie surowców – węgla, ropy i gazu – łączono co najwyżej ze słabymi wstrząsami określanymi jako sejsmiczność indukowana. Teraz badacze z amerykańskiej Służby Geologicznej podejrzewają, że naprężenia związane z wydobyciem ropy wywołały serię silnych trzęsień na zachodnim wybrzeżu USA. W jednym z nich, w 1933 roku, zginęło od 115 do 120 osób. To pierwszy raz, gdy działalność wydobywcza jest łączona z tak katastrofalnymi w skutkach zjawiskami tego typu.
Historycznym danym przyjrzeli się Sue Hough i Morgan Page z U.S. Geological Survey. Zespół sejsmologów zebrał informacje o pozwoleniach na prace wydobywcze w tym regionie stanu, a także rzeczywistych odwiertach od 1915 roku do wczesnych lat 30. ubiegłego wieku. Korelację z trzęsieniami ziemi następującymi tuż po tych pracach wykryto w aż 13 przypadkach.
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów jest wspomniane trzęsienie ziemi w Long Beach, na południowym skraju Los Angeles. Rozpoczęło się 10 marca 1933 roku tuż przed godziną 18. Miało magnitudę 6,4, a w skali Mercallego określającej intensywność i skutki kataklizmu sięgnęło VIII stopnia (poważne, rozległe zniszczenia).
Uszkodzonych lub całkowicie zawalonych zostało wtedy wiele budynków, a straty oszacowano na 40 mln ówczesnych dolarów. Zawaliło się wówczas 230 budynków szkół – gdyby ziemia zatrzęsła się kilka godzin wcześniej, liczba ofiar byłaby znacznie większa. To zresztą po tym kataklizmie w Kalifornii podjęto decyzję o budowaniu szkół odpornych na wstrząsy sejsmiczne.
Teraz Hough i Page twierdzą, że za ten kataklizm odpowiadają ludzie, którzy rozpoczęli jednoczesne wiercenia w poszukiwaniu ropy.