[b]Rz: Dlaczego tak późno przebił się pan do pierwszej setki rankingu?[/b]
[b]Łukasz Kubot:[/b] Wielu ludzi mnie o to pyta. Statystyki nie kłamią. Południowcy szybciej dojrzewają. Weźmy tenisistów z Ameryki Południowej: Fernando Gonzalez‚ David Nalbandian‚ Juan Martin Del Potro‚ Guillermo Coria. Zawodnicy z Europy Środkowej potrzebują więcej czasu. Szkoła czeska jest wzorem do naśladowania. Dochodziłem do wszystkiego sam‚ niczego nie podano mi na tacy. Nie miałem nigdy nadmiaru sponsorów. Jestem wdzięczny panu Ryszardowi Krauzemu za pomoc. Był moją podporą. Nie miałem fachowców wokół siebie. Nie było mnie na to stać. Chcę dalej w siebie inwestować. Mam nadzieję‚ że dojdzie do współpracy z panem Wojciechem Fibakiem. Chcę się rozwijać krok po kroku.
[b]Pamięta pan swoje pierwsze kroki na korcie?[/b]
Dzięki temu‚ że mój tata był piłkarzem‚ a później trenerem‚ byłem bardzo aktywnym dzieckiem. Najpierw tata uczył mnie jeździć na rowerze‚ a potem kopać piłkę. Gdy miałem siedem czy osiem lat‚ tata chciał mnie zaprowadzić do szkółki piłkarskiej‚ ale nabór obejmował dzieci‚ które ukończyły dziesiąty rok życia. Zaprowadził mnie więc na korty. I tak się zaczęło. Trenowałem pod okiem pana Ryszarda Korzeniowskiego‚ połknąłem tenisowego bakcyla‚ ale oprócz tego z kolegami z podwórka intensywnie grałem w piłkę nożną oraz w koszykówkę. Przełomem było zwycięstwo w międzynarodowych mistrzostwach Polski do lat 16. Radek Nijaki był wówczas w akademii Johna Newcombe’a (siedmiokrotnego mistrza Wielkiego Szlema) w Teksasie. Pomógł mi. Rodziców nie było stać na opłacenie pobytu w akademii. Dzięki marce akademii i nazwisku Radka Nijakiego‚ który był wtedy czołowym juniorem na świecie‚ spędziłem parę miesięcy w Teksasie. Nauczyłem się języka‚ dyscypliny. Trenowaliśmy od września do grudnia na powietrzu. Wyjechałem z szarej Polski i złapałem doświadczenie.
[b]Kto był pana idolem w młodości?[/b]