Urzędy dzielnic przeżywały wczoraj szturm chętnych do wzięcia udziału w wyborach parlamentarnych. O godz. 18 minął termin dopisania się do listy wyborców, którzy chcą głosować w stolicy.
Pół minuty przed zamknięciem biur do pustoszejącego urzędu na Ochocie wpadła wczoraj młoda dziewczyna w zielonym płaszczu. – Mogę się jeszcze dopisać? – zapytała zziajana. Była ostatnim zgłoszonym wyborcą w tej dzielnicy.
– Pędziłam do urzędu piechotą. Był korek, więc zostawiłam auto przy al. Niepodległości – zwierzyła się Katarzyna Król. – Zależy mi na tych wyborach. Jestem z Partii Kobiet, a tam, gdzie mieszkam na stałe, partia nie rejestrowała list – uzasadniała.
Na Woli przed drzwiami biura administracji już przed godz. 16 kłębił się tłum. Głównie młodzi ludzie – studenci lub tacy, którzy tu tylko pracują. Na korytarzu, na kolanie, na plecach sąsiada czy krzesłach wypełniali druki potrzebne do rejestracji. W tej dzielnicy więc przybyło prawie 1200 wyborców. A i tak nie wszystkich chętnych wpisano na listy. Naczelnik biura tłumaczył na przykład młodej kobiecie, że nie może podać jako miejsca przebywania w dniu wyborów siedziby zakładu pracy, bo musi wpisać adres, pod którym znajduje się mieszkanie, a nie biuro.
– Niech pani uzgodni z jakimś znajomym, że poda pani jego adres i będzie w porządku – doradzał urzędnik. Kobieta nie zaryzykowała. Odesłano tak kilkanaście osób.