Dania smakują wyraziście – chili, szafranem, cynamonem, goździkami, kardamonem, imbirem, gałką muszkatołową, sezamem i anyżem. Jako dodatku używa się do nich w dużych ilościach: cebuli i czosnku, mleka kokosowego i specyficznego tłuszczu o nazwie ghee, czyli klarowanego masła.
W Warszawie niewiele restauracji serwuje kuchnię indyjską. Miejsca typowo indyjskie to: Maharaja Indian, Tandoor Palace, India Curry, Aarti oraz Dziki Ryż (część karty) i nowo otwarty Ganesh (to hinduski bóg z głową słonia). To kuchnia jeszcze mało popularna w Polsce. Być może ze względu na to, że z mięs używane są tu wyłącznie baranina oraz drób, a właściwie kurczak (z powodów religijnych na południu nie jada się wołowiny, a na północy wieprzowiny). Gęste, aromatyczne sosy od dawna zyskały sobie sympatię wegetarian, bo im kuchnia indyjska ma najwięcej ze wszystkich chyba kuchni świata do zaoferowania.
W restauracji Ganesh, siostrzanym lokalu o tej samej nazwie mieszczącym się w Łodzi, dostaniemy m. in. pulpety (tzw. kofty) z warzyw w sosie curry (18 zł), cieciorkę indyjską w sosie cebulowo-pomidorowym (19 zł), groszek zielony i serek indyjski w sosie masala (20 zł).
Dużo tu oczywiście dań smażonych. Smażone są np. onion baji, czyli cebula panierowana w mące grochowej (16 zł) oraz samosy, czyli pierogi wypełnione farszem (wegetariańskim – 10 zł, kurczakiem – 14 zł). Dużo potraw jest bardzo pikantnych – radzę uważać na baraninę w bardzo ostrym sosie (30 zł). Konieczny będzie ryż i lassi – napój jogurtowy z wodą różaną i np. z mango (12 zł) – który łagodzi ostrość.
W Ganeshu zjemy m. in. dania z pieca. Prawdopodobnie pieczone są one w namiastce tego, czym jest piec tandoori tradycyjnie używany w Indiach. To piec ziemny – wygląda jak zakopana w ziemi wielka gliniana waza. Na dnie pali się węgiel drzewny, do wnętrza wstawia się zamarynowane mięso nadziane na bambusowe szpikulce albo metalowe ostrza. Mięso przyrządzone w ten sposób pokrywa chrupiąca skórka. Z wierzchu jest ciemne i dość twarde, wewnątrz soczyste.