– Administracja Busha robi wszystko, co jest jeszcze w jej mocy, by utrzymać program tarczy rakietowej na dotychczasowym torze – mówi „Rz” Wes Mitchell, współzałożyciel Ośrodka Analiz Polityki Europejskiej (CEPA) w Waszyngtonie.
Piątkowa udana próba to jeden ze sposobów na przekonanie sceptyków. Wystrzelona z bazy Vandenberg w Kalifornii rakieta przechwytująca strąciła nad Pacyfikiem rakietę balistyczną odpaloną z bazy Kodiak na Alasce. Był to jak dotąd najpoważniejszy sprawdzian naziemnej części systemu.
– Ma to być realistyczny test, jeśli chodzi o odległości, trajektorię, prędkość rakiety i moment, w którym dojdzie do zderzenia. Strącenie powinno nastąpić 30 minut po odpaleniu wrogiej rakiety – wyjaśniał przed próbą Richard Lehner, rzecznik Agencji Obrony Rakietowej USA. Pentagon nie ujawnił szczegółów testu. Wiadomo jedynie, że pierwszy raz rakieta symulująca wrogi atak została wyposażona w tak zwane wabiki, które próbowały zmylić pocisk przechwytujący. Chodziło o symulację warunków, w jakich mógłby się odbywać atak ze strony Korei Północnej czy Iranu. Próba odbyła się w kluczowym momencie.
– Niepowodzenie oznaczałoby, że projekt ten znalazłby się w poważnych tarapatach. Zarówno w Kongresie, jak i w oczach nowej administracji – mówi Thomas Christie, który w latach 2001 – 2005 odpowiadał w Pentagonie za testy nowego uzbrojenia.
Bazy z wyrzutniami rakiet przechwytujących, które znajdują się na Alasce i w Kalifornii, to tylko jeden z elementów tarczy antyrakietowej. W jej skład wchodzą też wyrzutnie umieszczone na okrętach i rakiety średniego zasięgu oraz sieć stacji radarowych. Administracja George’a W. Busha, która wydaje około 10 miliardów dolarów rocznie na projekt, planowała do 2012 roku wybudować kolejną bazę z rakietami przechwytującymi w Polsce i stację radarową w Czechach. Prezydent elekt Barack Obama zapewniał podczas kampanii, że jest za stworzeniem tarczy, ale musi mieć pewność, iż system jest w pełni sprawny.